Prawdę mówiąc, ten wpis długo leżał w „szkicach”, bo Roch nie miał pomysłu, jak do niego podejść. Choć w sumie wiedział, jak ugryźć temat, to chciał trochę pokorzystać z urządzenia, zanim zacznie je zachwalać (lub krytykować). Do tej pory GPX-y nagrywał za pomocą Garmina Fenix 5 – całkiem fajnego zegarka, który sprawdza się zarówno w pedałowaniu, jak i w chodzeniu. Do tego bieganie i wędrowanie też ogarnia, więc jest to urządzenie wielofunkcyjne. Ale Roch chciał kupić typowy licznik, taki który można zamontować na kierownicy albo mostku i który pokazuje prędkość bez konieczności zerkania na nadgarstek. Jednak nic sensownego nie znalazł… aż do momentu, gdy natrafił na licznik IGPSPORT BSC200.
Pierwszy raz z tym urządzeniem Roch zetknął się w internetach. Potem zaczął czytać i śledzić newsy o IGPSPORT. Co prawda, to nie Garmin, ale dla Rocha Garmin to droga zabawa, która raczej się nie zwróci. Poza tym ma już zegarek, więc ciężko mu uzasadnić zakup kolejnego rejestratora GPX-ów. Zegarek i tak zostaje, bo to fajna opcja na różne okazje – wyjazd za granicę i rejestrowanie chodzenia? Proszę bardzo. Pływanie na basenie? Też spoko. Uniwersalność wygrywa, ale Roch chciał mieć jakiś gadżet stricte rowerowy. No i tak śledził losy IGPSPORT, aż w końcu postanowił, że go kupi. Dokładnie – kupił IGPSPORT BSC 200. Budżetowy licznik, ale ma wszystko, czego Roch potrzebuje, a nawet potrafi nawigować – choć robi to w osobliwy sposób (o tym później).
Nie no, tyle to nie…
Pierwszy problem to oczywiście cena w Polsce. Według oficjalnych źródeł to okolice 450 zł – taniej niż Garmin Edge 430, ale na tym poziomie Roch bardziej skłaniałby się ku dopłacie do Garmina. Chciał taniej, coś w granicach 200–250 zł. To wydawało mu się uczciwą ceną. I tu z pomocą przyszły Chiny i Aliexpress, gdzie Roch znalazł ten licznik za 208 zł, a po użyciu kuponów i monet udało mu się zejść do 181 zł – i to już był powód, żeby go zamówić.

Osiem dni i jest!
Roch trochę się zastanawiał, co tak naprawdę zamówił, bo porównując ceny z Polski i Chin trudno było uwierzyć, że dostanie to, czego oczekuje. Ale jednak – paczka była kompletna i zawierała wszystko, co trzeba: licznik (z polskim menu), kabelek i podstawkę montowaną na kierownicy/mostku. Wewnętrzny Janusz cieszył się jak dziecko – licznik za mniej niż 200 zł! Zostało tylko zainstalować aplikację, zrobić aktualizację i można było ruszać w drogę.
IGPSPORT w praktyce
Oczywiście Roch dalej zapisuje ślady za pomocą Garmina, ale na Stravę trafiają już tylko dane z IGPSPORT. Jako licznik dla amatora, który chciał sprawdzić, jak wolno i krótko jeździ, to rozwiązanie idealne. Biorąc pod uwagę cenę – jedyna słuszna decyzja. Za tyle można co najwyżej kupić Sigmę BSC1600 STS CAD z magnesikiem na szprysze.
Roch używa IGPSPORT-a od czerwca 2024 roku, więc już prawie rok. I w sumie tyle czasu nosił się z zamiarem napisania notki, ale zawsze coś – brak czasu, inne tematy, albo zwykłe zapomnienie. Teraz, w maju 2025, może śmiało napisać, że licznik jest dobrze przetestowany. Co do działania – nie ma się do czego przyczepić. Włącza się, GPS łapie szybko, pokazuje podstawowe dane, ma opcję auto-pauzy i inne ustawienia. Można go używać zarówno wewnątrz (choć Roch tej opcji nie sprawdzał), jak i na zewnątrz.



Zapisuje ślad, wysyła go do swojej chmury, ma możliwość synchronizacji ze Stravą – wszystko działa bez problemu. Bateria? Trzyma jak szalona (wg specyfikacji: 30 godzin). Roch ładuje go sporadycznie – nigdy nie zszedł poniżej 50%. Raczej doładowuje go do pełna „na zapas”. Oczywiście jest Bluetooth i ANT+, więc można spokojnie podłączyć czujnik prędkości, kadencji czy pasek HR. Trochę gorzej z obsługą oświetlenia – po prostu jej nie ma, więc lampki trzeba włączać ręcznie. Niestety.
Jeśli czekacie na porównanie dokładności śladu, to Roch nie będzie się w to zagłębiać. Dla niego ma być kreska – i tyle. Patrząc na Garmina i IGP, ślady są bardzo podobne, ale Roch nie analizuje ich w mikroskopie. Ważne, że odczyty są porównywalne. W IGPSPORT auto-pauza włącza się trochę wolniej – Garmin (Fenix 5) szybciej wykrywa postój i przestaje liczyć, więc czas przejazdu może różnić się minimalnie. Różnice są jednak marginalne – można je wręcz uznać za błąd statystyczny.
Nawigacja
Poza rejestrowaniem śladu, BSC200 umożliwia nawigację po wgranym pliku GPX. Nie ma tu jednak tradycyjnej mapy – jak w Garminie czy w nawigacji telefonicznej. Mamy kreskę (czyli ślad) i strzałki pokazujące kolejne zakręty. Na początku trudno się przyzwyczaić, bo poza kreską i strzałką nic nie widać. Ale po kilku wyjazdach ma to sens. A przynajmniej Roch zaczął w tym widzieć całkiem fajne rozwiązanie – on lubi minimalizm.
Licznik wykrywa zjazd z trasy i pokazuje kierunek powrotu, ale nie przelicza nowej trasy. Nie wpiszemy adresu ani nie uzyskamy prowadzenia „od drzwi do drzwi”. Wszystko trzeba przygotować wcześniej – na komputerze lub telefonie – i wgrać gotowy ślad. Na szczęście aplikacja umożliwia import śladów z Komoota i Stravy, więc łatwo to ogarnąć.
Czasem pojawiają się zarzuty – głównie na YouTubie – że nawigacja zbyt późno informuje o skręcie. To wynika z tego, że punkty na trasie powinny być ustawione przed zakrętem, a nie po nim. Roch najczęściej dostaje powiadomienia ok. 195 metrów wcześniej.
Najlepsze ślady produkuje Komoot – i to Roch poleca najbardziej. Nie tylko do planowania, ale też do wyszukiwania gotowych tras. Roch od dawna jest fanem Komoota – i warto z niego korzystać. Dla samego licznika pochodzenie pliku GPX nie ma znaczenia – i tak po nim prowadzi. Robi to dobrze, choć warto w ustawieniach wyłączyć orientację „na północ”, bo wtedy pokazuje wszystko odwrotnie.
Podsumowanie
IGPSPORT BSC200 to na pewno licznik dla ambitnych rowerzystów, którzy chcą nie tylko rejestrować trasy, ale też od czasu do czasu pojechać w nieznane z prostą nawigacją. Sam licznik działa świetnie – nie zawiesza się, nie „muli”. Zmiana języka na polski może jednak spowodować lekkie krwawienie z oczu – jakość tłumaczenia i czcionka są dość toporne. Na szczęście można wrócić do angielskiego, co zdecydowanie poprawia komfort. Aplikacja też ma swoje wady, ale z każdą aktualizacją jest lepiej – wygląda na to, że IGP zaczyna dostrzegać polski rynek.
Plusem jest nawigacja, która daje radę pomimo tego, że nie ma prawdziwej mapy, a jedynie strzałka i kreska. Do tego jest opcja powrotu na trasę, sygnał dźwiękowy i strzałki gdzie skręcić. Integracja ze Stravą i Komootem jest jest na plus. Bateria, która wytrzymuje długo, a i szybko się ładuje, no i wszystko to przez USB-C, więc każdy kabel naładuje licznik. Fizyczne guziki działają dobrze, nawet w rękawiczkach nie ma problemu z ich obsługą.
Finalnie okazuje się, że to całkiem dobra alternatywa dla innych liczników, jeśli jest się w stanie zrezygnować z konkretnego ekosystemu, albo jeśli używa się Stravy jako głównego nośnika statystyk. Ogólnie całkiem fajny licznik, choć jest pole do poprawy, bo jednak j. polski bardzo kuleje.
Zalety
- Jakość wykonania
- Obsługa czujników BT/ANT+
- Spora liczba pól danych i ekranów
- Długa żywotność baterii
- USB-C
- Integracja z Komootem i Stravą
- Nawigacja (po ogarnięciu zasad)
- Cena (na AliExpress)
Wady
- Jakość tłumaczenia
- Brak obsługi świateł przez ANT+/BT
Roch pozdrawia Czytelników
PS.
Notka nie była przez nikogo sponsorowana, a licznik był kupiony za własne, ciężko zarobione, cebuliony.
Dodaj komentarz