środa, 27 grudnia 2017

Trenażer jako przykład doskonałego wieszaka

Długo Roch milczał, ale od ostatniego rozstawiania trenażera ale w zasadzie nic u niego się nie działo. Zabawa z dzieciorami, początki zimy, początki wiosny były nawet początki jesieni. Wszystko to z rowerem stojącym w tle. Co prawda Rocha rower stoi w piwnicy, ale do czasu rozstawienia choinki honorowe miejsce w pokoju zajmował rower Żonki, która to - trzeba przyznać - pedałowała na nim intensywnie.

Roch przyjął postawę "po świętach zacznę pedałować". No i jest już po świętach, a Roch dalej nie ruszył z miejsca. Jednak długie zimowe wieczory, które spędza(ł) w lodówce skłoniły go do pewnej refleksji. Dzieci wszak już ma duże, odchowane i bardzo mądre więc zrozumieją one fakt potrzeby pedałowania co jakiś czas. Może pępowina pozwoli Rochowi na poświęcenie godzinki albo dwóch na jakiś rower.

Żeby jednak nie marnować tej godzinki albo dwóch trzeba stanowczym ruchem obcążków przeciąć czujniki łączące rower Rocha z jego telefonem. Dodatkowo stanowczym pociągnięciem palca po ekranie telefonu trzeba wyłączyć GPS w telefonie tak żeby nie rozpraszał. Jedynie trzeba zostawić licznik rowerowy, który będzie odpowiedzialny za pomiar odległości i czasu. I na koniec trzeba powiedzieć sobie jasno: kiedyś nie było GPSu i Roch liczył statystyki w porze do tego odpowiedniej, czyli skończonej jeździe.

* * * *

Poza tym dzieciory w okresie między świątecznym jeździły na rowerach. Staś coraz częściej podrywa nogi do góry i zaczyna łapać o co chodzi z tą równowagą. W przyszłym roku jak nic wsiądzie na dwa koła i pojedzie. I dobrze Roch będzie miał z kim jeździć jak wróci ze swojej godzinnej albo dwugodzinnej przejażdżki.

Na zakończenie półka rodem ze sklepu rowerowego:


Roch pozdrawia Czytelników.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Rozstawienie trenażera, dzień 2: finał wielkiego rozstawiania trenażera.

Czas u Rocha płynie wolniej a to dlatego, że od dnia pierwszego minęło całych osiem dni, ale pora rozpocząć dzień drugi rozstawiania trenażera. Oczywiście zaczęło się od tego, że Roch zszedł do garażu, sprawdził co ma wziąć z sobą do piwnicy i wziął to. A była to opona, klucze, magiczna skrzyneczka no i oczywiście rower. Tak jak już wielokrotnie Roch pisał w tym roku wybór padł na rower Żonki. Rocha rower stoi już w ciepłej piwnicy i odpoczywa.

Tak więc w piwnicy Roch zmienił oponę, sprawdził wszystko czy działa i z powrotem poskładał. W oczekiwaniu aż Żonka skończy prasowanie - żeby Roch nie ubrudził niczego - zrobił sobie rowerową biżuterię z łańcucha. Koniec końców wszystko zostało złożone, rozstawione i kolejne zobowiązanie zostało zrealizowane. Teraz pozostaje czekać na nagrodę, czyli na placki ziemniaczane. Na koniec pracy Rochowi pozostało sprawdzenie, czy trenażer działa. Pokręcił kołem, usiadł i napił się piwa. Trzeba przecież nabrać mocy do pedałowania. Ale o tym już jutro.


Roch pozdrawia Czytelników.

środa, 8 listopada 2017

Rozstawienie trenażera, dzień 1: wniesienie do domu.

Dnia pierwszego Roch powziął myśl o tym, żeby zadośćuczynić wieczorowej porze i rozstawić trenażer. Jednak - jak się później okazało - to wcale takie łatwe nie było, o czym Roch przekonał się osobiście. Wszystko zaczęło się od porządków na ogródku; grabienie, wnoszenie, przenoszenie i na trenażer w garażu nie było już miejsca. Jednak Roch o tym nie wiedział albowiem był on w pracy. O skali problemu przekonał się jak tylko otworzył drzwi.

- "No tak, przekaz podprogowy" - Pomyślał widząc go w korytarzu.

Jednak rozwój wypadków, w tym zamówione jedzenie spowodowały to, że Roch nie mógł się poruszyć, nie wspominając o tym żeby cokolwiek podnieść, przynieść czy zmienić. Bo oponę trzeba założyć, przynieść rower, wszystko złączyć ze sobą i na koniec sprawdzić w instrukcji dlaczego to k*wa nie działa, a w zeszłym roku działało.

Koniec końców po wieczerzy Roch rozsiadł się i ani myślał się schylić bo jeszcze jedzenie mogłoby się ewakuować, a szkoda by było. Jednak Roch miał wizję jak trenażer przewraca się na dzieci albo zapięcie przytrzaskuje im palce i nie mógł tak zostawić tej sprawy. Więc jak przystało na dobrego tatę i przykładnego męża schował trenażer za kwiatkiem. Bezpieczeństwo przede wszystkim!


Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Spodziewajcie się kolejnych części.

czwartek, 2 listopada 2017

Listopad na spokojnie, na szczęście

Po ostatnich przebojach związanych z kolizją, chorobami i takimi innymi Roch liczył, że ten nowy miesiąc zacznie się spokojniej i tak też się zaczął. Oczywiście pogoda podupadła na fajowości, ale dzieciorom to nie przeszkadza i rowery kazały sobie przynieść do domu i jeżdżą po pokojach. Stasiowi idzie coraz lepiej, nogi już podnosi i robi "ziuuuuu", sam potrafi podnieść rower i na niego wsiąść. Więc dobre geny zrobiły swoje i Staś posiadł zamiłowanie do rowerowania.

Inaczej wygląda to u Rocha. On bowiem pomimo posiadania dobrych genów na rowerze ostatnio nie jeździ. W planach było pojeżdżenie jeszcze po Tychach z Koyotem, ale zawirowania spowodowały, że termin i pogoda uciekły, teraz jeszcze pogoda nie zachęca, a wręcz odpycha od pedałowania, a śmiały plan rozłożenia trenażera nadal kwitnie u Rocha w głowie. Jednak jest pewien postęp, bo zostało ustalone, że w tym roku za stacjonarkę robi rower Żonki, a więc rower Rochowy idzie do ciepłej piwnicy, pod ciepłą szmatkę żeby do nowego roku stał w godnych warunkach.

Może przez zimę uda się Rochowi wymienić kilka części, a na pewno musi kupić sobie opony, bo w tylnej już widać oplot, więc zajechana jest doszczętnie, ale nie ma co się dziwić, jak opona przeżyła kilka rowerów. Tak więc na ten okres zimowy plan jest prosty. Trzeba kupić dwie opony (może pod choinkę!?) i kilka innych części (o ile będzie jakiś fundusz reprezentacyjny).

Roch pozdrawia Czytelników.

czwartek, 19 października 2017

Październik rozpoczęty z przytupem

Nowy miesiąc to nowe wyzwania, a przynajmniej tak Roch sobie zawsze mówił. W planach przecież jest rozstawienie trenażera, przykręcenie (po raz kolejny zresztą) wieszaka na dzieciorowe kurtki, bluzy i płaszcze. Co prawda klamka została już wymieniona na nową, ale Staś z Michaliną dalej robią z niej huśtawkę i następnym razem trzeba będzie dokupić drzwi do klamki; jednak aż takiego wyzwania jak spotkało go na początku października nie spodziewał się. Najlepiej będzie pokazać obrazek:


Jak widać na dolnym zdjęciu Roch miał wypadek, niby nic wielkiego, ale stary samochód raczej nie nadawał się do jazdy, pomimo, że na zdjęcia widać tylko wgniecioną klapę i rozbitą szybę. W TIRze, który wjechał w Rocha rozbił się halogen. Pękł w zasadzie.

No ale problem się pojawił i nowe wyzwanie, czyli sprzedaż i kupno czegoś innego. Wybór był prosty, bo Roch szukał tylko Mitsubishi i tylko Colta. Więc szybki telefon do zaprzyjaźnionego "człowieka od Mitsu" i samochód się szukał. Stary też się sprzedawał, a w zasadzie sprzedał się od razu. Z tego co Roch wie to pojechał na Ukrainę i tam pewnie jeszcze wiele lat będzie służył jako bezwypadkowy i od pierwszego właściciela.

No ale w końcu udało się wszystko rozwiązać w jeden dzień i przy użyciu Internetów. W EPUAP można bowiem zgłosić wyrejestrowanie samochodu, a większość ubezpieczycieli (PZU na pewno) zadowala się skanem umowy kupna-sprzedaży, więc to poszło gładko.

* * * *

Kiedy już Rocha miał nowego Colta zabrał się za rowerowanie. Pogoda rozpieszcza i ciepłem i słońcem, więc z dzieciorami można spokojnie pedałować. Staś na rowerku już próbuje oderwać nogi i pojechać samodzielnie, więc tylko patrzeć jak w przyszłym roku będzie zasuwał za Michaliną na rowerze bez bocznych kółek. Bo te boczne kółka zupełnie nie są potrzebne.

Więc jeśli chodzi o rowerowe sprawy to toczą się dobrze. W planach, tych najbliższych, jest jeszcze rozstawienie trenażera, no ale pogoda jest taka, że Roch musiałby co chwilę zmieniać oponę żeby pośmigać na rowerze. Więc jeszcze chwila, moment bo na razie pogoda zachęca do pedałowania w plenerze.

Jeśli zaś chodzi o jesień to dzieciorom się podoba. Można usypywać kupy liści.


Roch pozdrawia Czytelników.

poniedziałek, 25 września 2017

Kadra narodowa w kolarstwie już prawie gotowa

Ostatnie wydarzenia utwierdziły Rocha w tym, że genetycznie spełnił się jako replikator albowiem stworzył dwie wierne repliki samego siebie. Bo jak inaczej można nazwać dwójkę dzieci z zamiłowaniem do roweru (które nie było w żaden sposób wmuszane w nie)? Roch nigdy nie miał ambicji żeby jego dzieciory spełniły marzenia, których Rochowi nie udało się spełnić. Jeśli nie chciałyby jeździć na rowerach to by nie jeździły, ale skoro rower dla nich "jest wielce OK" to dlaczego ich ograniczać?

I tak Staś na dobre zaprzyjaźnił się ze swoim małym Kellysem. Teraz pierwsze co robi po wyjściu na dwór to każe założyć sobie kask i wsiada na rower. Pedałuje, a w zasadzie odpycha się, coraz dalej i próbuje coraz szybciej. Tylko patrzeć jak odepchnie się i pojedzie łapiąc równowagę. Upadki też go nie zniechęcają do dalszej walki. Po prostu wsiada i jedzie. I widać, że sprawia mu to wielką przyjmność.

Tak samo jak Michalinie, która nogi ma tylko po to żeby móc pedałować. Z przedszkola Żonka odbiera ją rowerowo, czyli Michalina wraca rowerem do domu. Ostatnio Roch sprawdził łańcuch w rowerze i widać już ślady wyciągnięcia, a nie ma jak oddać go w ręce W. bo rower jest w ciągłym użyciu i jednodniowy nawet przestój nie wchodzi w grę. To dzięki dzieciom Roch nie porzucił całkiem pedałowania, albo o zgrozo nie sprzedał roweru. Teraz ma pewność, że jeszcze rok, góra dwa i razem będą pedałować po Jurze, Reptach czy nawet Dolomitach. Już w tym roku Michalina miała przymiarkę do Jury, ale jeszcze denerwuje ją grząski piasek i nie rozumie, że im bardziej grząsko tym jest fajniej.

Żonka kiedyś powiedziała, że "przecianając pępowinę w szpitalu przyrosła ona do ciebie" bo Roch nie może ruszyć się na krok bez dzieci, ale z drugiej strony już teraz wspólnie rowerują, a będzie jeszcze lepiej. Rowery do bagażnika i na Dolomity, albo Repty. Z czasem pewnie same wybiorą drogę, którą chcą pojechać i wybiorą pomiędzy szosówką albo górskim, albo będą jeździć na obu (oby nie jednocześnie). Na zakończenie krótki zapis tego jak Staś jeździ na rowerku:


Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Staś nie skończył jeszcze dwóch latek.

środa, 20 września 2017

Wakacje, wakacje i po wakacjach

Długo Roch nic nie pisał, ale miał też ku temu swoje powody. Otóż na koniec wakacji, a w zasadzie już po wakacjach Roch załapał się na zagraniczny odpoczynek z Żonką i dzieciorami. Zatem na początku września Roch wpakował się w samolot i po 1773 kilometrach wysiadł w zupełnie innej strefie czasowej i klimatycznej. Kiedy w Polsce temperatura spadała tam, na miejscu, temperatura rosła. I rosła. Aż do 31°C i tak było przez cały tydzień.

Ostatniego dnia pojawił się na niebie jeden drobniutki obłoczek, ale pogoda nie zmieniła się ani trochę. Tydzień odpoczynku, choć nie obyło się bez grymasów dzieci, kataru a nawet gorączki, ale nic tak naprawdę poważnego się nie stało. Moczenie się w wodzie, w basenie, piwo, którym nie dało się upić. W końcu jak wakacje to wakacje, mimo, że we wrześniu. Podsumowując wakacje Roch napisze, że był już nad dwoma morzami, ale Bałtyku jeszcze nie widział. I nie żałuje.


Powrót do Polski był zderzeniem z szarą - dosłownie - rzeczywistością i powrotem do 14°C. Oczywiście Roch nie wziął żadnej bluzy, więc był jednym z niewielu pasażerów, który wysiadł z samolotu w krótkich spodenkach i koszulce, ale za to miał słoneczny kapelusz na głowie, bo wakacje to także stan umysłu i żadna pogoda nie jest w stanie tego zmienić. Za rok Roch też chce polecieć tam gdzie był, choć w inną część tego regionu. Spokój, ludzie i ich tryb życia na dobre zaszczepiły w Rochu stan "siga, siga".

Co zaś tyczy się roweru to pogoda nie dopisuje i Roch coraz bardziej rozważa rozstawienie trenażera. Tylko jeszcze nie ma miejsca wyznaczonego, a i nie zapadła decyzja, czyj rower w tym roku robi za trenażer. Jak tylko wszystko się wyklaruje to Roch zacznie pedałować w miejscu, bo na pogodę chyba nie ma co liczyć już. Może będą jakieś ostatnie podrygi, ale po powrocie z pracy i tak już będzie ciemno, więc zostaną tylko weekendy rowerowe i wycieczki z dzieciorami.

Od kilku dni Miśka ma założony licznik i mierzy sobie kilometry. Wychodzi na to, że przejeżdża jakieś 6 - 7 kilometrów codziennie, choć jej też się trochę ucięło bo zaczęła chodzić do przedszkola, więc - o ile znowu pogoda pozwoli - Żonka będzie jej przyprowadzała rower żeby mogła wrócić na dwóch kółkach, bo przecież Michalinie nogi służą do napędzania roweru, a nie chodzenia.

Roch pozdrawia Czytelników.

poniedziałek, 4 września 2017

Nowy miesiąc, nowy post, nowe 100 kilometrów

Sierpień już przeszedł do historii, a więc pora na nową notkę. Tak sie jakoś składa, że jak Roch ma chwilę wolną to bawi się z dziećmi albo zasypia albo układa z klocków LEGO samoloty, helikoptery i inne cuda na kiju. Jeżdzi też na rowerze, ale od pewnego czasu nie wrzuca śladów GPS do publicznej otchłani, a jedynie gromadzi je poglądowo i ciut statystycznie. Ale najwazniejsze, że jeździ na rowerze.

Oczywiście z dzieciorami i Żonką robią sobie wypady rowerowe, które już podchodzę pod 10 kilometrów, choć Michalina chce jeszcze to Roch trochę ją hamuje, bo jeszcze ma problemy z obliczeniem swoich sił więc pedałuje aż padnie, a później trzeba ją holować do domu. Tak więc wszystko jest w granicach zdrowego rozsądku tak żeby rower był bezpieczną frajdą, a nie ekstremalnym treningiem na granicy sił.

Dzięki tym przejażdżkom Roch w sierpniu po raz kolejny pokonał granicę 100 kilometrów, choć w porównaniu do lipca było ich trochę mniej. Jednak nie ważne ile (oby więcej niż 100) ważne, że Roch pedałuje. Ale najważniejsze w tym wszystkim, że Staś podłapał cyklozę i sam już domaga się swojego rowerka. Tak więc geny zrobiły swoje i obudziły w Stasiu pociąg do dwóch kółek. Dni co prawda są coraz krótsze, ale to nie przeszkadza w pedałowaniu.


Roch pozdrawia Czytelników.

piątek, 11 sierpnia 2017

Niespodzianka po fakcie

Początkowo Roch planował napisać notkę, która miała wprowadzać w to co zdarzy się w przyszłości, Miała ona wyglądać tak:


Ale koniec końców Roch zaspał i przegapił moment, kiedy mógł zrobić taką zajawkę. Tak więc pozostaje mu napisać, że chciał coś takiego zrobić. Ale dlaczego w ogóle miałby coś takiego robić? Otóż od dłuższego czasu planował on z Koyocikiem wspólny wypad. Na początku miała to być Jura, ale okazało się, że Roch może mieć problem z kondycją, a poza tym zachodziła by pewna nierówność w dojeździe.

Roch z racji zamieszkania w Częstochowie miałby na Jurę jakieś 20 minut jazdy samochodem. Koyocikowi zajęłoby to 1.5 godziny i jakieś 180 kilometrów. Więc trzeba było znaleźć jakiś złoty punkt, który dla każdego byłby sprawiedliwy pod względem odległości. I taki punkt znajdował się w Tychach. Według podziału, mapy i kartografii złotym punktem okazały się Paprocany. I z tamtąd wyruszyli na wspólne pedałowanie.

Plan był prosty. Dojechać do Pszczyny tam zatrzymać się na jakiś postój i wrócić do Tychów. Plany prawie pokrzyżowała pogoda, ale ostatecznie chmury się rozeszły i zrobiło się znośnie. Dodatkowo cała droga szła przez las, więc nie było problemu ze słońcem. I tak po niecałej godzinie pedałowania przez las byli już pod Pszczyną. Roch jeszcze zatrzymał się pod Muzeum Zamkowym na szybką focie i można było jechać dalej.

Na miejscu szybki postój, nawodnienie się bezalkoholowym izotonikiem i można było pedałować z powrotem. A droga powrotna była ekspresowa albowiem cały czas było z górki. Poza dwoma fragmentami cały czas Roch pedałował w dół. Na miejscu okazało się, że według GPSa (taką trasę trzeba było zarejestrować) Roch z Koyocikiem przejechali 39 kilometrów. Licznik Rocha pokazał zaś 41 kilometrów. Tak więc średnia wyszła w okolicach 40 kilometrów co jest wynikiem dobrym i godnym pochwalenia. Przynajmniej ze strony Rocha. Koyocik - człowiek gór - raczej nie poczuł tych podjazdów. Roch pokonywał je niemalże na kolanach.

Może w tym roku jeszcze uda się pojechać na jakiś wspólny wypad. Trzeba znaleźć kolejny złoty punkt i można zacząć planować. Ale póki co Roch ma w planach wycieczki rowerowe bo weekend już zaczęty, więc trzeba teraz z dziećmi pojeździć. Kto wie, może w sierpniu Roch znowu przekroczy 100 kilometrów.

Na zakończenie miejsce postoju:


Roch pozdrawia Czytelników.

środa, 9 sierpnia 2017

Rekordowy lipiec, a może nawet i sierpień

Spokojnie, Roch nie będzie narzekał na pogodę. Będzie on opisywał jak to w lipcu przejechało mu się prawie 130 kilometrów na rowerze. Tak, w jeden miesiąc dokonał tego, czego kiedyś nie mógł zrobić przez cały rok. Roch się rozkręcił, choć do lepszych wyników miesięcznych jeszcze mu dużo brakuje to jednak więcej niż 100 w jeden miesiąc to duży sukces. Wszystko dzięki przejażdżkom rowerowym.

Dla tych co nie wiedzą o czym Roch pisze to szybkie wyjaśnienie: przejażdżki rowerowe to coś jak obiady czwartkowe u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z tym, że odbywają się codziennie a w weekendy nawet dwa razy dziennie. Podczas tych przejażdżek Michalina wymyśla trasy, a Roch z Żonką i Stasiem posłusznie pedałują. Zazwyczaj jest to około 4 kilometrów, ale są takie co mają 6 kilometrów.

Po chorobie i powrocie do pracy Roch ma trochę mniej czasu na pedałowanie, ale może kiedyś się uda pojechać na wieczorną wycieczkę, o ile dzieci wytrzymają. Michalinie tak się spodobało pedałowanie, że powoli zaczyna się przymierzać do Rochowego roweru. I już sięga do kierownicy, ale do pedałów jeszcze nie. Jednak kiedy już dorośnie to Roch ma jej oddać rower, ale musi być różowy i w motylki. Inaczej Michalina nie chce roweru od Rocha. Oczywiście jeszcze obecny rower nie dotarł się porządnie, a ona już wspomina, że chce nowy. Taki z przerzutkami i hamulcami na kierownicy. I jak tak dalej pójdzie to co roku Roch będzie kupował nowy rower bo Miśka strasznie szybko z nich wyrasta. Jednak nic się nie zmarnuje bo Staś wciągnął bakcyla rowerowego i zaczął jeździć na swoim odpychaczu. Sam się domaga jeżdżenia, więc wszystko poszło w dobrym kierunku. A to dzięki Żonce, która zmotywowała Stasia do rowerowania.

I na koniec nowy prezent rowerowy. Tak się złożyło, że Roch niedługo ma urodziny. Kolejna 18-tka przed nim. Dzieciory nie wytrzymały i już dziś wręczyły Rochowi prezent urodzinowy. Same pakowały, same wybierały i same rano wręczyły. Przed tym umówiły się, że obudzą Rocha.

- "Tatę obudzimy" - Powiedziała Michalina do Stasia.
- "Pogilgamy go po nogach" - Dodała.

I tak Roch wstał i dostał prezent. A jaki to prezent? Ano taki śliczny:


Dzwonek w kształcie biedronki. Oczywiście relacja z montażu będzie miała swój finał na blogasku.

Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Uprzedzając lawinę życzeń - jest jeszcze za wcześnie.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Upalny tydzień z gorączką w tle

Od ostatniej notki minęło nieco czasu. Dla przypomnienia zakończyła się on słowami:
Spodenki rowerowe są wyprane. Można myśleć o kolejnym mega wypadzie
I tak od tamtego czasu spodenki są dalej wyprane, a mega wypad przekształcił się w mega szpital, czyli wirus zaatakował na całego. Wpierw poległa Miśka, później Staś a na końcu Roch. Każdy z nich miał sporą gorączkę, ale jak wiadomo to Roch odchorował najbardziej.

Wszystko zaczęło się w czwartek w nocy, kiedy Roch został wybrany przez chorego Stasia do nocnego noszenia. Kiedy Roch wstał, poczuł, że Staś jest wyjątkowo zimny, a przecież ma mieć gorączkę. Sprawdził on okno i położył Stasia spać. Jako, że Rocha trzepało jak nic poszedł on zmierzyć temperaturę. Wynik zaskoczył wszystkich. Całe 39.5°C. No to na szybko przeciwgorączkowe w dawce jak dla małego konia i pod derkę tfu. koc.

Rano Roch czuł się całkiem źle. Odmówił porannego wstawania argumentując tym, że gorączka go rozłożyła. Kiedy już zwlekł się z łóżka i opisał przebieg nocy to zmierzył temperaturę. Było nieźle, bo tylko 38.9°C. No więc nie ma mowy żeby dojechać do pracy. Trzeba jechać do lekarza. U lekarza Roch usłyszał:

- "Mhm, nooooo, taak.. boli gardło? I gorączka? No angina jak nic, tak, gardło opuchnięte. No antybiotyk trzeba wziąć i osłonowo pan sobie coś kupi. Pracuje pan?"

I tak Roch został w domu na cały tydzień. Później było już całkiem dobrze. Przez 3 - 4 dni gorączka nie schodziła poniżej 38°C, a Nurofeny Roch łykał jak dropsy. Nawet nie patrzył, czy minęło już osiem godzin, czy tylko sześć. W końcu udało się pokonać gorączkę, dzieci też z tego wyszły.

Ciekawostką jest to, że rocznica ślubu upłynęła w bardzo gorącej atmosferze. Rozgrzany Roch starał się nie zasnąć, ale nie bardzo mu szło, w dodatku w okresie chorobowym zrobił się bardzo religijny wzywając a to "o jezu", a to "o boże", kładąc się krzyżem na łóżku i gorejąc niczym ten krzak.

Jednak wszystko już wróciło do normy tak jak i Roch, który jutro wraca do pracy. I w końcu będzie mógł brać udział w popołudniowych wycieczkach rowerowych z dzieciorami. O ile te upały odpuszczą oczywiście.

Roch pozdrawia Czytelników.

środa, 26 lipca 2017

Upalny weekend z lodami w tle

Zanim Roch się obejrzał nastał wtorek, i musiał jechać do pracy w dodatku pogoda się zepsuła, ale tym razem to dobrze, że jest chłodno. A dlaczego to zaraz się wyjaśni. Otóż wszystko zaczęło się od tego, że w niedzielę Roch z Żonką i dzieciorami pojechali na lody. Był to pierwszy raz, kiedy Michalina na rowerze wypuściła się dalej niż zazwyczaj. Na wycieczkę wybrali się z rana tak żeby nie było gorąco.

Na lodach jak to na lodach, każdy coś zamówił, a to bezalkoholowe piwo, a to kawa a skończyło się na pucharkach w kształcie myszki z lodami, M&M'sami i innymi brokatami. Kiedy już każdy zaspokoił swoje potrzeby lodowe pora było wracać. Jeszcze tylko obowiązkowa wizyta na stoisku z balonami i można było pedałować w stronę domu. Do wycieczki dołączyły się gigantyczna biedronka i nie mniejszy delfinek, które uwiązane do Stasiowego fotelika podążały niczym krowy za swym gospodarzem.

Oczywiście najbardziej podekscytowana była Michalina, która z każdym metrem przypominała żeby tylko nie wciągnąć delfinka albo żeby go nie przebić. Koniec końców dojechała do domu zmęczona, ale nie było to zwykłe zmęczenie..

Staś i jego biedronka
To było zmęczenie oznaczające chorobę. Z początku Roch z Żonką myśleli, że przegrzali dziecko, bo pojawiła się gorączka i to znacząca bo przekroczyła 39°C, więc trzeba było działać. Chłodny prysznic, chłodna kąpiel i przeciwgorączkowe środki. Staś załapał się na letnią kąpiel. W końcu wieczorem wizyta na pogotowiu i potwierdzenie, że to nie przegrzanie, a angina. Jednak to Rocha nigdy nie zadowala i dopiero konsultacja z "Złotą Panią Pediatrką" uspokoiła Rocha i Żonkę. Faktycznie nie było to z przegrzania, ale też nie była to angina. Zwykła infekcja, która zakończyła się gorączką. Dziś Staś też gorączkował, więc zaraził się od Michaliny.

Tak więc na szczęście nie przegrzały się dzieci. Jednak Michalina to demon roweru jest; Roch myślał, że nie da rady, a On dojechała i wróciła. Kilka razy Roch ją holował, ale sam też chciał żeby i jego poholować, ale nie można mieć wszystkiego przecież. Pogoda na szczęście dla dzieciorów wyhamowała z temperaturą więc gorączka im tak bardzo nie przeszkadza.

I tak oto ze zwykłego wypadu na lody zrobił się kolejny odcinek "Szpitala na Peryferiach". Na zakończenie - nie, nie ślad, a zdjęcie.


Roch wciągnął się w takie graficzki bardziej niż we wgrywanie śladu GPS na Stravę.

Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Spodenki rowerowe są wyprane. Można myśleć o kolejnym mega wypadzie.

czwartek, 20 lipca 2017

Rycząca czterdziestka

I to dosłownie; kiedy Roch kończył czterdziesty kilometr to i on i jego dystans ryczały. Ale zaraz zaraz Roch i czterdzieści kilometrów?! A tak, bo dziś Roch odebrał wychodne za naprawienie ostatniej rzeczy, która niedomagała była i tak właśnie znalazł się w Tarnowskich Górach z rowerem w bagażniku. Początkowo trochę przestraszyła go pogoda "bo przecież zaraz spadnie deszcz" ale z drugiej strony skoro już Roch tłukł się taki kawał drogi z rowerem, skoro rower stał osiem godzin w bagażniku to Roch nie mógł zmarnować takiej okazji.

Początkowo chciał jechać tylko na Chechło, ale na miejscu umówiony był z towarzyszem od pedałowania i kiedy już się odnaleźli to zrobili rundkę dookoła zalewu, a później Roch odwiózł kawałek Towarzysza. Ten kawałek to był Świerklaniec i ze Świerklańca Roch wracał już sam, ale za to przez Nowe Chechło. Pedałuje mu się tam równie dobrze co kiedyś. Co prawda przez krótką chwilę jechał w mżawce, ale całokształt wypadu był bardzo fajny. No i fakt, że Roch w jeden dzień przejechał więcej niż przez ostatni czas też jest motywujący.

Co do kondycji to aż takiej tragedii nie ma; jest zadyszka, czasem nogi bolą, ale Roch prze do przodu. Na zakończenie kwestia GPSu. Fajny jest, można mieć trasy, nie trzeba później opisywać gdzie się było, ale do licha - Rochowi z 40 kilometrów zapisał jedynie 28. W dodatku zjadł środkowe dwanaście kilometrów. Na szczęście honor i godność Rocha ratuje poczciwa Sigma, zamontowana na kierownicy, która do działania potrzebuje obracającego się koła i sprawnej baterii. Urodzinowy prezent, który Roch sobie sprawił okazał się strzałem w dziesiątkę. Niech się te GPSy schowają.

Na zakończenie - nie, nie ślad GPS, ale zdjęcie:


Roch pozdrawia Czytelników.

wtorek, 18 lipca 2017

Co tam w trawie piszczy?

No własnie co w trawie piszczy? Ano sporo się dzieje w rowerowym świecie Rocha. Przede wszystkim codzienne wycieczki rowerowe z dzieciorami i Żonką, które już stały się tradycją. Roch nawet nie wchodzi do domu. Zostawia rzeczy w samochodzie, w garażu zmienia buty, zakłada - obowiązkowo - kask i idzie na wycieczkę rowerową. Dystanse są w okolicach 4 kilometrów, ale biorąc pod uwagę ich regularność Roch w ciągu tygodnia potrafi nawet przejechać 20 kilometrów co z perspektywy czasu jest niezłym osiągnięciem.

Tak więc Michalina i jej nowy rower zmobilizował Rocha do jeżdżenia na swoim rowerze, a dodatkowo Roch ma w planach zacząć jeździć z Rodzinką po Jurze. Na początek oczywiście oswajanie się z nowym terenem, ale może w końcu uda się trochę pojeździć. Staś jeszcze jest zafascynowany wszystkim tylko nie rowerem, ale wszystko na spokojnie i On się zarazi cyklozą. To tylko kwestia czasu.

Poza tym po staremu, Roch po pracy i wycieczce rowerowej robi inne rzeczy i w ostatnim czasie naprawił ostatnią zaległą rzecz i ma do odbioru jeden dzień rowerowy jako nagrodę. Więc może któregoś dnia zapakuje rower do samochodu i przejedzie się kawałek po okolicy, a jak nie to pojeździ sobie po Częstochowie. Tam też jest gdzie jeździć choć trzeba się trochę namęczyć żeby wymyślić jakąś sensowną trasę.

I na koniec Roch chyba zakończy, a w zasadzie zakończył już, przygodę z "społecznościowym" trenowaniem. Teraz wszystko przetrzymuje lokalnie w doskonałym programie myWorkouts.

Źródło: http://myworkouts.org/
Roch pozdrawia Czytelników.

wtorek, 4 lipca 2017

Podsumowanie ostatniego urlopu. I całego tygodnia

Czerwiec minął, urlop minął i pozostało tylko zebrać się w sobie i napisać parę słów o tym co działo się podczas tego urlopu, a działo się sporo. Oczywiście rowerowo się działo. Michalina załapała bakcyla rowerowego do tego stopnia, że sama się domagała wycieczek rowerowych, a jak już każdy miał kask na głowie to sama wymyślała trasę jaką chce jechać. Co prawda nie zna nazw ulic, ale wie, że chce jechać prosto, koło placu zabaw, potem chce koło szpitala i dalej polami. Roch doskonale wie gdzie ona chce wiec pozwala jej pedałować.

Staś też lubi być wożony, choć na rowerze samodzielnie jeszcze nieśmiało się porusza. Póki co liczą się dla niego traktory i pojazdy uprzywilejowane. Jednak i on się przełamuje i już zaczyna chodzić a w zasadzie się odpychać. Może nadejdzie czas, że i Staś wkręci się w rower. Jednak na chwilę obecną jest wożony i to mu się też bardzo podoba. Tak więc cała czwórka pedałuje i urlop własnie tak minął. Śladów GPS jest sporo, a nawet dużo, więc wklejenie ich na blogaska mija się z celem, ale jak ktoś jest bardzo dociekliwy to je znajdzie.

I chyba powoli te wycieczki rowerowe stają się tradycją. Czyżby Roch musiał zacząć myśleć o bagażniku rowerowym? W takim tempie to za rok Michalina spokojnie ogarnie dłuższy dystans gdzieś dalej. Na Jurze na przykład, w Bobolicach mówiąc bardziej precyzyjnie. Bo tam dobra stołówka jest, w sam raz na obiad. Tak więc Roch po raz pierwszy chyba nie będzie narzekał na to, że urlop nie był wypoczynkowym. Bo był i nawet rowerowym był. Co prawda między rowerami Roch też musiał pomalować parapet na przykład, ale nagrodą był rower, więc najpierw pędzel a potem kierownica w dłoni. Do zrobienia została jeszcze jedna rzecz, a później znowu kierownica.

Chyba powoli trzeba wrócić do regularnych (mhm, oby) wpisów, bo rowerów jest coraz więcej.


Roch pozdrawia Czytelników.

środa, 21 czerwca 2017

Cały dzień, a nawet tydzień, na rowerze

Nawet najstarsi górale w najskrytszych snach nie sądzili, że Roch jeszcze kiedykolwiek napisze, że jeździł na rowerze przez tydzień z rzędu. A tak właśnie się stało na Rochowym urlopie. Od poniedziałku Roch ma wolne i jedynie co próbuje robić to jeździć na rowerze. I jakoś to się udaje. Najprawdopodobniej dlatego, że odkąd Michalina ma nowy rower to chętniej wyjeżdża na dalsze wypady, a więc najczęściej są to rundki po około cztery kilometry tyle, że dwa razy dziennie co daje całe osiem, a czasem więcej kilometrów, a dziś w ogóle było szaleństwo bo Roch mógł iść sam na rower i mógł jechać gdziekolwiek i w ogóle poszedł sobie pojeździć.

Urlop, który miał być wypoczynkowym staje się rowerowym, choć Roch do końca tygodnia ma jeszcze trochę spraw poza rowerem do załatwienia, ale jak się weźmie to zrobi to w trymiga i będzie mógł znowu pojeździć na rowerze tak jak to miało miejsce dziś. Rano Roch zabrał dzieci do sklepu bo chciały parówki i nie było mocnych żeby przekonać je, że jajko też jest dobre na śniadanie. Więc po powrocie ze sklepu Roch wsiadł z dzieciorami i Żonką na rowery i pojechał w kierunku niedawno odkrytej trasy, czyli dookoła okolicy. Jednak Staś zaczął się lulać i Żona z nim wróciła do domu, a Roch z Michaliną trwali na rowerowym posterunku prąc przed siebie.

Po powrocie Michalina była wyraźnie zmęczona i chciała iść do domu. Skoro Staś spał to Michalina chciała oglądać bajki. A skoro Żonka była zajęta, Staś spał, a Michalina była pochłonięta Pidżamersami to Roch mógł się wyrwać na godzinę na rower. I tak się stało, po tym jak znalazł swoje spodenki rowerowe, uruchomił centrum telemetryczne i podniósł sobie siodełko (albo Roch rośnie albo ktoś jeździ na Rochowym rowerze) mógł spokojnie iść pojeździć. To był drugi raz na rowerze tego samego dnia! Po powrocie był obiad, później mycie samochodów, czyli biegające z gąbkami dzieci i Roch z karcherem robiący mgiełkę. Po skutecznym umyciu samochodów Michalina znowu chciała iść na rower, ale patrząc na nią i na to jak przysnęła na rowerze stojąc na światłach Roch z Żonką doszli do wniosku, że to już najwyższa pora na kolację, mycie i spanie.

I tak minął Rochowi dzień i prawie tydzień. Sponsorem była literka R jak rower. I oby tak zostało do końca Rochowego urlopu. Na zakończenie biwakujący Staś:


I ślady GPS:




Roch pozdrawia Czytelników.

niedziela, 11 czerwca 2017

Podsumowanie weekendu, ale już bez nowego roweru

Mija, a w zasadnie minął, już tydzień odkąd Michalina pomyka na nowym rowerze i od tego czasu przybyło trochę strupów na łokciach, ale też przybyło więcej kilometrów, które Michalina przejeżdża. Dziś i wczoraj Michalina chciała jeździć na rowerze dookoła domu, ale Roch uparł się, że fajnie by było pojeździć trochę dalej, bo trzeba się obyć ze schodami, które wystają na chodnik, z autami które parkują na chodniku, etc.

Tak więc Żonka wymyśliła część trasy, reszta ułożyła się spontanicznie i wyszło całkiem ładne cztery kilometry pedałowania, co przez dwa dni dało całe osiem przejechanych kilometrów. Oczywiście Staś równie brał w tym udział w foteliku. Tak więc weekendowe pedałowanie weszło w nawyk i Michalina coraz częściej sama chce pojeździć gdzieś dalej niż tylko dookoła domu. Rochowe pedałowanie trochę leży bo nie ma czasu na samotne pedałowanie, ale coś się na koniec tygodnia kroi, więc być może będzie kolejna notka o tym jak Roch jeździł, ale nie sam i nie w Tarnowskich Górach.

Czas i pogoda pokażą. Na zakończenie ślady GPS. Sobotni i niedzielny.

Roch pozdrawia Czytelników.

wtorek, 6 czerwca 2017

Podsumowanie weekendu i całkiem nowy... rower

Tak się stało, że Roch bardziej niż przed komputerem wolał siedzieć na dworze z dziećmi, szczególnie że pogoda była aż za dobra. Ciepło, słonecznie i całkiem rowerowo. Zacząć jednak należy od tego, że Michalina urosła tak bardzo, że wyrosła ze swojego rowerka i trzeba było zacząć myśleć o nowym, większym. Roch, mający pasję w sercu i smar w żyłach wiedział, że jak rower to tylko w Adventure.

Po pierwsze, że jest tam ogromny wybór, po drugie jak nie wiadomo co wybrać to są tam fachowcy, którzy to podpowiedzą, po trzecie, że na każdym rowerze można pojeździć i po czwarte jest tam W. W. to gość, który rowery je na śniadanie i jemy ufać należy. Poza tym jedynymi osobami, które naprawiają Rocha rower to są własnie chłopaki z Adventure, więc zachwalając i reklamując ten sklep Roch wie co robi i czyni to świadomie.

Kiedy już Roch miał odłożony rower pozostało tylko poczekać do urodzin, ale z drugiej strony Żonka miała rację, że jak Miśka ma mały rower to po co czekać jak można jej dać go teraz, a na urodziny kupić jej.... i będzie miała komplet. Tak więc w sobotę po basenie Roch podjechał do Adventure i wziął nowy rower, a po przyjeździe do domu Michalina od razu go wypróbowała i była zachwycona uważając, że to "doskonały prezent na urodzinki".

Na nowym rowerze przejażdżki stały się coraz dłuższe bo i koła większe i napęd szybszy. Na początku przygody Michalina zaliczyła glebę, ale się pozbierała, pocieszyła się lodem i jeździła dalej. I tak właśnie mijał weekend. Staś oczywiście też stawia pierwsze kroki na rowerku biegowym, choć on jeszcze bardziej zafascynowany jest bieganiem i wspinaniem się na płot, ale na rowerze też dzielnie daje sobie radę. Niedługo Roch ma urlop to będą trenować odpychanie się.

Tak więc nowy rower już jest w użyciu, łokieć zdarty, ale Michalina uśmiechnięta.


Staś już w kasku, ale jeszcze na płocie.


I na zakończenie ślady GPS:

Roch pozdrawia Czytelników.

poniedziałek, 22 maja 2017

W końcu się udało, czyli rowerem po starych śmieciach

Długo Roch zapowiadał i długo Roch się odgrażał, ale w końcu po wielu niepowodzeniach i "nie chcę mi się" Roch pojeździł po starych śmiechach, czyli zabrał rower do Tarnowskich Gór. Oczywiście wszystko odbyło się po pracy, z której Roch urwał się wcześniej żeby móc jeszcze wrócić o jakiejś normalnej godzinie, a może nawet udałoby się poczytać dzieciorom. Notka oczywiście spóźniona ponieważ Roch jeździł w piątek, a napisał ją w poniedziałek wieczorem, ale weekend też był zajęty choć nie był on rowerowy.

Jednak wracając do piątkowego roweru to na początek były:

Repty


Najgorsze w tym wszystkim było to, że Roch stał pod blokiem i zastanawiał się jak tam się jechało. Wiedział wszak jak dojechać tam samochodem, ale nie wiedział jak tam dojeżdżał rowerem, a droga trochę się jednak różniła. Postanowił, że pojedzie w stronę "dużego parku" i może w trakcie mu się przypomni, ale nic z tego. Dojechał do głównej drogi i nią postanowił, że pojedzie dalej. W miarę upływu kilometrów Roch przypominał sobie więcej i więcej. aż w końcu znalazł znajomą boczną ścieżkę i w tym momencie wszystko się przypomniało. Bo trzeba między blokami, potem obok płotu i już po chwili był w Reptach. Tam też nic się nie zmieniło. Roch wjechał w park i już czuł, że jest u siebie.

Jedyny zgrzyt to taki, że jedna ze ścieżek zarosła krzakami, ale poza Rochem chyba nikt tamtędy nie jeździł więc przez pięć lat miała prawo zarosnąć.  I tak też zrobiła. Jednak obok była alternatywna i Roch wyjechał prawie obok nasypu, czyli pojechał na

Segiet


Tam też nic się nie zmieniło. Podjazd jak był męczący tak był jeszcze bardziej. Tam też okazało się jaką Roch ma słabą kondycję. Wyprzedził go nawet facet na składaku który jechał pod tą samą górę. Choć na usprawiedliwienie Roch ma to, że pilnował żeby nie zgubić swoich płuc. Później chciał pojechać do Radzionkowa, ale koniec końców pojechał na Sportową Dolinę i z powrotem na Segiet. Patrząc na zegarek raczej wątpił, że z Radzionkowem, Świerklańcem i Chechłem zmieści się w rozsądnej godzinie, więc wrócił na Segiet i pojechał do centrum żeby powoli wracać do samochodu, który stał pod blokiem. Wypad okazał się i tak całkiem fajny, Roch jeszcze wiele pamięta ze swoich wypadów więc nie było tak jak się obawiał, że będzie czyli pierwszy las i Roch się gubi. Może - o ile pogoda i czas pozwolą - to następny wypad będzie w drugim kierunku, czyli właśnie do Radzionkowa, Świerklańca i Chechła. Bo tamtych rejonów też Roch dawno nie odwiedzał.

Tak czy inaczej dobrze zrobić sobie odskocznię od częstochowskich ścieżek rowerowych i asfaltów. Niby po nich dobrze się jeździ, ale od czasu do czasu dobrze też jest poczuć pod kołami korzenie, patyki i kamienie. Na zakończenie pozostaje ślad GPS:

Roch pozdrawia Czytelników.

wtorek, 16 maja 2017

Szybki rower po pracy

Pogoda zaczęła w końcu przypominać tę, która ma być w maju; czyli było ciepło, słonecznie i jakoś tak rowerowo. Po powrocie do domu okazało się, że dzieciory już śpią. Tak więc Roch postanowił, że pójdzie na rower, no bo Żonka już miała herbatę zrobioną, dzieciory - jak już Roch wcześniej pisał - śpią, więc można było z niewielkimi wyrzutami sumienia iść na rower. Jako, że czasu było mało Roch szybko skoczył do Lasku Aniołowskiego tam pojeździł i pojechał z powrotem w stronę domu.

Później już tylko została wizyta w sklepie żeby znaleźć prezent dla Stasia, ale niestety już były wykupione. Jutro Roch musi podjechać do innego sklepu i może tam ten prezent będzie, a jak nie to zostaje Internet, bo tam wszystko jest przecież. Tak więc dziś rower był, a w piątek też będzie. O ile pogoda na to pozwoli, ale wszystko wskazuje na to, że pozwoli i wtedy może będzie epicki wyjazd i epicka notka. Albo nie będzie.

Na zakończenie ślad z "Centrum Telemetrycznego":

Roch pozdrawia Czytelników.

niedziela, 7 maja 2017

Trochę zaległości i pierwsze testy uchwytu

O uchwycie, który Roch zrobił z odpadków, było już raz na blogu. Jednak wszystko co do tej pory o nim Roch pisał było jedynie teorią nie popartą żadnymi doświadczeniami. A wiadomo, że najlepiej jest napisać o czymś jak już przejdzie fazę testów, bo a nóż przy zakładaniu na kierownicę uchwyt mógłby się obsuwać albo odpadać albo w ogóle nie pasować. Jednak test instalacji przebiegł pomyślnie, zresztą cały proces testowania przebiegł wielce udanie. Czyli z tego można wywnioskować, że Roch jeździł na rowerze. Tak. Udało mu się.

Pęknięcie wyświetlacza nie jest
efektem błędnego działania uchwytu.
Co prawda tylko do apteki ale i tak była okazja żeby przetestować wytwór Rocha, który dumnie nazywa się uchwytem. No i to działa. Telefon jest na miejscu, nie spada, nie przekręca się. Jedna kieszeń jest wolna, a "Centrum Telemetryczne" w końcu nie krzyczy, że sygnał się zgubił, a czujniki się rozłączyły, a za chwilę się podłączyły. No chyba, że Roch przejeżdża pod linią wysokiego napięcia, ale tam to jest pole magnetyczne i takie tam inne zakłócenia. I to by było na tyle z majówki przedłużonej urlopem. Tak się złożyło, że ten urlop sponsorowała literka "C" jak Choroba i cyferka "1" jak 1 wypad na rowerze.

Ale najważniejsze, że dzieciory już zdrowe. Zapalenie uszu już z głowy, zostały jeszcze katary, ale to akurat najmniejszy kłopot. Tak więc Roch jutro wraca do pracy i liczy, że może kiedyś, po pracy, jak pogoda dopisze, a Roch będzie miał czas to pojeździ sobie na rowerze. A jak nie to trudno. Będzie wytwarzał kolejne uchwyty i inne gadżety, albo będzie pisał, że już prawie był na rowerze, ale...
Najbliższa okazja na pójście na rower to Global Bike to Work Day, czyli rowerem do pracy. Jednak u Rocha to nie takie proste. Administrator nie pozwala wprowadzać rowerów do budynku, a zostawienie roweru przed budynkiem to nie jest zbyt dobry pomysł. Ale może się uda po pracy, czyli coś a'la "Global Bike after Work Day".

Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Zaległy ślad GPS:

poniedziałek, 1 maja 2017

O tym jak Roch zrobił sobie uchwyt na telefon

Cały pomysł na taki uchwyt wziął się stąd, że "Centrum Telemetryczne" w kieszeni losowo gubi sygnał z czujnika kadencji/prędkości lub z opaski mierzącej puls. Wszystko przez tego Bluetooth Smart, który jest tak smart, że jak odległość jest zbyt duża to zasięg się gubi, a później się pojawia i znowu się gubi i tak w koło. Korzystając z okazji, że dziś jest Święto Pracy, Roch wziął się do pracy. I zrobił sobie uchwyt.

Na początku miał tylko koncepcję jak miałoby to wyglądać, ale im bardziej o tym myślał tym bardziej wiedział, że jako podstawka użyty zostanie jego stary uchwyt na pulsometr, bo jest płaski i ma możliwość zamocowania na kierownicy. Wszystko czego potrzebował to telefon, coś do zamocowania i coś do odtłuszczenia miejsca, w którym coś zamocuje. Jako, że nie miał pod ręką żadnego innego alkoholu użył wody po goleniu "Bond". Kiedy już miał odtłuszczone miejsce montażu wziął się za tuning telefonu. Ten stary i potłuczony telefon miał jedną zaletę. Miał wszystko co jest potrzebne do tego żeby uruchomić "Centrum Telemetryczne", a jak się stłucze, zgubi albo zaleje to nie będzie go szkoda, bo nic poufnego tam Roch nie ma. Tak więc do połączenia telefonu z podstawką Roch użył taśmy montażowej, która była obłędnie droga i miała obłędnie mocno trzymać. LEDów pod szafką nie utrzymała, ale może telefon da radę.

Kiedy już miał wszystko połączone to pomyślał, a w zasadzie Żonka podsunęła mu pomysł, że może obudowę też warto byłoby podkleić żeby telefon nie odpadł od tylnej klapki. Ta sama taśma, ta sama technika, więc nie ma co się rozpisywać. Kiedy wszystko było już gotowe Roch zebrał się z rodzinką i pojechali na majówkę, a później do "Złotej Pani Pediatrki" z Michaliną i jej chorym uchem. Po powrocie Roch już nie miał siły na testowanie uchwytu, więc ten poczeka na środę, bo wtedy Roch ma wolne i wtedy będzie może mu dane pojeździć na rowerze.

Na chwilę obecną ta obłędnie droga taśma wiąże się z obudową telefonu i czeka na pierwsze testy. Roch o dalszych losach obudowy będzie informował na bieżąco.

Roch pozdrawia Czytelników.

Rodakom pracującym w pocie czoła!


niedziela, 30 kwietnia 2017

Majówkowy rower z zapaleniem ucha w tle

Po tygodniach deszczu, śniegu, zimna i pluchy w końcu nastały czasy tłuste w słońce, temperaturę i witaminę D. Roch postanowił to wykorzystać na wypad na lotnisko pod Częstochową. Dawno już nie był na żadnym lotnisku, a wypadałoby od czasu do czasu coś porobić w kierunku samolotów. Tak więc Roch zapakował się z Rodzinką do samochodu i pojechali parę kilometrów za Częstochowę, czyli do Rudnik. Tam ruch zawsze jest, więc nie ma problemu z bezczynnym staniem pod płotem. Tam nawet nie ma płotu, więc można - za pozwoleniem oczywiście - podejść do hangaru. A dla dzieci przewidziano plac zabaw co dla Rocha biegającego z aparatem było wybawieniem. Dzieciory nie nudziły się, a Roch mógł spokojnie trzymać aparat w obu rękach. Oczywiście nie było tak, że dzieci były same. Była z nimi Żonka, a od czasu do czasu przychodzili i wspólnie oglądali jak jakiś szybowiec albo inny samolot ląduje. Tak więc przedpołudnie było całkiem udane i przede wszystkim rodzinne, a taka właśnie majówka być powinna. Roch jak zawsze poszedł ze Stasiem oglądać samoloty, bo Stasia interesuje wszystko co jest duże i hałaśliwe.

Z całego zajścia powstało zdjęcie, które pokazuje kto tak naprawdę przyjechał oglądać samoloty, a kto tylko na lans wśród spadochroniarzy. Koniec końców Staś chciał już jechać do domu bo zmęczony był, mało spał i w ogóle chciał już w foteliku zasnąć. Michalina podobnie choć jej było ciężej się do tego przyznać, ale jak tylko Roch wyjechał na drogę 91 do Częstochowy to i ona zasnęła. I w takich warunkach, bardzo spokojnych warunkach dojechali do domu. W domu cała dwójka spała, więc Roch pomyślał, że wykorzysta moment na to żeby przejechać się kawałek na rowerze. Żonka sama go zachęcała więc wskoczył w obcisłe i poszedł trochę popedałować. Plan był prosty, pojeździć trochę tak żeby wrócić przed obudzeniem się dzieci, bo przecież reszta dnia powinna należeć do całej czwórki. Roch pojechał w kierunku Północy; chciał pojechać do Lasku Aniołowskiego, a w drodze powrotnej przejechać chciał jeszcze przez Lisiniec.

Jednak zadzwonił telefon i okazało się, że Michalinę boli ucho. Ból ucha ma tylko jedną przyczynę: przedszkole i infekcję, która jest spowodowana alergią. Tak więc przez 4 dni idzie do przedszkola, w piątym dniu jest już chora, później katar, czasem gorączka i na pewno zapalenie ucha. Jutro jadą do lekarza, więc pewnie jakieś krople wpadną do ucha. I przerwa w przedszkolu. A później znowu historia się powtórzy. Po tym jak Roch dowiedział się, co całej sytuacji z uchem zawrócił on do domu, a w międzyczasie jeszcze zadzwonił do "Złotej Pani Pediatrki" żeby zapytać czy jutro będzie można podjechać. Bo z uchem nie ma żartów.

Po wizycie może się uda wyskoczyć na jakiś rower, w końcu majówka nie musi upływać pod znakiem grillowania. Można też pedałować (a później grillować). Tak więc może jutro będzie kolejna notka, o ile Rochowi uda się wyjść na rower.

Na zakończenie oczywiście zapis śladu GPS:

Roch pozdrawia Czytelników.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Po pracy na rowerze

Tak się złożyło, że po ostatnich Świętach Roch wszedł na wagę i się złapał za głowę. Co prawda Roch nigdy nie wchodził na wagę po świętach i teraz też nie miał zamiaru, ale Staś wygrzebał wagę, wszedł na nią i kazał wejść Rochowi. To co zobaczył utwierdziło go w przekonaniu, że trzeba zacząć jeździć na rowerze, albo w ogóle zacząć się ruszać więcej niż tylko z samochodu do pracy i z pracy do samochodu.

No i dziś Roch miał okazję bowiem Miśka podjęła kolejną próbę pójścia do przedszkola i nie zarażenia się niczym, a Staś bez Michasi nie mógł się odnaleźć więc razem z Żonką siedział na podwórku. Koniec końców jak Roch wrócił to oboje już spali, a Żonka wysłała go na rower bo też chciała posiedzieć sama. Więc Roch ubrał się, uruchomił "Centrum Telemetryczne" i poszedł trochę pojeździć na rowerze.

Co prawda nie miał zamontowanych lampek więc czas go mocno ograniczał, ale i tak udało mu się przejechać całe 10 kilometrów, więc wynik porównywalny do tego z trenażera, a jednak widok zmieniał się co Rocha bardzo cieszyło. Na koniec porwał się on na Kordeckiego Rondo, czyli na całkiem stromy podjazd, po którym Roch widział swoje płuca upadające gdzieś pod koła roweru. Normalnie czuł się jak palacz (Roch nie palił, nie pali i nie pochwala palenia), który nie potrafi wziąć głębokiego wdechu, ale może się uda z tym skończyć.

Roch ma silną potrzebę zrzucenia "paru" kilogramów, więc i płuca powiększą swoją pojemność, a on będzie mógł wjeżdżać na ronda i inne podjazdy.

Na zakończenie oczywiście zapis GPS:

Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Zachód słońca:


czwartek, 20 kwietnia 2017

Piękna zima tej wiosny

Zima nadeszła tak niespodziewanie, że Roch aż wziął urlop bo raczej z dojazdem do pracy miałby spory problem. Tak naprawdę to urlop był wzięty dlatego, że Miśka miała umówioną wizytę u Alergologa, a wiadomo, że dwójkę rozłażących się dzieciorów jest łatwiej spacyfikować we dwie osoby niż w pojedynkę. Wróćmy jednak do zimy. Po Świętach Roch pojechał do pracy jak w każdy inny dzień.

Kiedy wracał padał już deszcz ze śniegiem, a wieczorem sam śnieg. Jednak nic nie zapowiadało tego, co miało się stać w nocy i nazajutrz. Zbieg okoliczności i łut szczęścia spowodował to, że Roch nie musiał się przedzierać przez 60-o centymetrowe zaspy, omijać połamanych drzew i martwić się czy będzie miał gdzie naładować telefon bo wszystko dookoła było bez prądu. Jednak śnieg poleżał do południa, a od południa przyszło słońce i stopniało 75% śniegu przez co dziś Roch miał bardzo ułatwiony dojazd do pracy.

Rower z wiadomych przyczyn zmienił miejsce postoju i awansował z chłodnego garażu do ciepłej piwnicy, ale może niedługo trafi on z powrotem do garażu po to żeby Roch na nim mógł pojeździć. Na zakończenie zdjęcie śniegu.


Roch pozdrawia Czytelników.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Na rowerze. Krótko i po zmroku.

Nie tak dawno, bo w niedzielę, Roch jeździł na rowerze, a już śpieszy z kolejną notką. Bo wczoraj ponownie jeździł na rowerze. Co prawda z Michaliną robił kółka pod domem, ale nie zmienia to faktu, że było ich tyle, ze licznik zarejestrował ruch. Z racji tego, że Michalina wyspała się w południe miała dość siły żeby bąblować do 2100 więc też wpadła na pomysł pojeżdżenia na rowerze.

Najpierw Roch biegał za rowerem, ale później Michalina zapragnęła żeby i Roch jeździł na rowerze bo jak biega to się męczy (jakby na rowerze się nie męczył). No jeździli tak jakiś czas aż Michalina stwierdziła, że już chce do domu. W domu szybka kolacja, leki i szybkie kapanie bo zmęczenie osiągnęło poziom zero. Tak więc wczoraj Roch odrobinę popedałował. Hamulec dalej działa idealnie, czyli nic tylko jeździć i jeździć.

Na zakończenie odczyt z licznika:


Roch pozdrawia Czytelników.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Obleśnie długi ślad; mhm jasne.

Zacznijmy od tego, że w piątek Roch miał przejechać:
"PS.
Jak dobrze pójdzie i Bóg Rowerowy da to jutro będzie obleśnie długi ślad GPS i obłędnie dużo zdjęć."
Ale jak to zawsze bywa z obleśnie długiego śladu GPS i obłędnie dużej ilości zdjęć wyszło nic. Może poza tym, że Roch jednak zwolnił się z pracy o godz. 1500 i pojechał do Gliwic po łóżko dla Stasia. Ten kilka godzin wcześniej postanowił, że wyjdzie z łóżka górą i tak się mocował, że w końcu mu się to udało. Tak więc Roch miał rower w bagażniku i perspektywę tego, że niedługo poza rowerem będzie także wiózł łóżko.

A skoro już Roch przy rowerze jest to ten został naprawiony idealnie. W. jak zawsze stanął na wysokości zadania i hamulec działa jak nowy. Zatem Roch mógł wyjść na rower, ale to też nie było możliwe bo akurat jak Roch miał dostępne dwie najpotrzebniejsze rzeczy do jazdy na rowerze, czyli rower i czas to padał deszcz.

Więc Roch nie miał zbytnich wyrzutów, że zamiast jeździć po Reptach, czy Dolomitach jechał do Gliwic po łóżko dla Stasia. Ale wraz z pojawieniem się dzieci zmieniają się też priorytety i łóżko było ważniejsze niż rower choć to rower jechał na łóżku. Tak więc z hucznych zapowiedzi Rocha został tylko doskonale naprawiony rower i łóżko z koparką, w którym teraz śpi Stasiu, ale to nie tak, że Roch odkąd ma sprawny rower nie jeździ. Tak się złożyło, że wyżej wymienione atrybuty jeżdżenia, czyli rower i wolny czas Roch miał w niedzielę. A zatem przejdźmy do niedzieli.

Niedziela


W niedzielę Roch z Żonką i dzieciorami postanowili, że pojadą na rybkę do Złotego Potoku. Zarówno Staś i Michalina są znani z tego, że są fanatykami ryb. Łosoś, dorsz czy pstrąg znikają z talerza w mgnieniu oka. I tak też było w niedzielę, kiedy na rybkę pojechali też dziadkowie. Po zjedzeniu rybek i kurczaka (Roch jest przeciwieństwem swoich dzieci i ryby tylko w formie paluszków uznaje) Roch i cała reszt poszli jeszcze na spacer. Roch pokazywał kaczki, szyszki i próbował ogarnąć uciekające dzieci. W końcu tak się wymęczyli, że wrócili do domu. W drodze powrotnej jeszcze wjechali na lody i kawę.

I tak kiedy już wrócili do domu dzieci padły, a Roch miał okazję iść na rower, ale trochę się krygował. W końcu jednak Roch dał się namówić, że może pojeździć bezkarnie bo dzieci przecież śpią i nie mają potrzeby tego, żeby Roch z nimi się bawił, zmieniał pampersa czy leciał bo "siku! siku!". Tak więc wsiadł i pojechał na inaugurację sezonu w Lasku Aniołowskim, a później przewiózł się jeszcze po Częstochowie. "Centrum Telemetryczne" działa doskonale, Roch zarejestrował puls, kadencję, a nawet prędkość (choć ta finalnie została wzięta z GPSu). Tak więc rower przetestowany i działa doskonale, a W. wychuchał tak hamulec, że ten prawie sam hamuje.

Po powrocie do domu zastał dzieci w pełnej gotowości bojowej zabawowej.

"Gdzie byłeś?" – Zapytała Miśka.
"Na rower trochę poszedłem" – Odpowiedział Roch.

W Rochu obudziły się pewne wyrzuty sumienia bo przecież Roch mógł jeździć z Michaliną, ale z drugiej strony jak wrócił z roweru to też może się bawić z dzieciorami, bo przecież do wieczora jest jeszcze sporo czasu.

I tak to z hurr-durr zapowiedzi został h*j, ale w niedzielę Roch sobie odbił. Wprawne oko Czytelników pewnie zauważyło, że zmienił się też adres bloga. Tak, promocja była i Roch zmienił adres, w tak zwanym międzyczasie blog "pojawiał się i znikał" za sprawą aktualizacji DNSów, ale teraz już być powinien na stałe dostępny.

I na zakończenie inauguracyjny ślad GPS:

Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Piątkowy widok zza kierownicy nie zachęcał do jeżdżenia na rowerze:


czwartek, 6 kwietnia 2017

Sposób na awarię

Jak ostatnio Roch donosił stała się awaria w jego rowerze. Hamulec się zapowietrzył bo miał taki kaprys, że leżąc na boku dostaje się do przewodu powietrze i wycisnąć się go nie da. Jedynie można to zrobić przelewając płyn hamulcowy do momentu aż bąbel sam ucieknie i układ na powrót będzie szczelny. Jednak Roch w rowerze nie ogarnia dwóch rzeczy: amortyzatora i własnie hamulców (odkąd ma te super-duper hydrauliczne).

Jednak jest ktoś kto to ogarnia; czyli W. Do W. Roch miał jechać już w poniedziałek, ale wstało mu się za późno żeby się nie spóźnić do pracy, a co dopiero jeszcze jechać do W. Więc Roch dopiero wczoraj do niego dotarł z rowerem. W. stanął na wysokości zadania (jak zawsze zresztą) i rower dziś był do odbioru, ale Roch zignorował budzik (po co funkcja drzemki w budziku!?) i wstał jeszcze później niż w poniedziałek i jeszcze bardziej spóźnił się do pracy.

Rower zatem jest do odbioru jutro rano, a to zwiastuje całkiem dobry plan. Rano po rower, później do pracy, a później... NA ROWER! O ile pogoda oczywiście pozwoli. Ale jak nie będzie deszczu to Roch zabiera kurtkę, spodenki, buty i całe "Centrum Telemetryczne" do torby, w pracy ładuje gadżety i później idzie pojeździć. Choć troszkę, choć deczko, choć tylko kilometerek. Taki mały kiloemeterek. Według prognoz ma być znośnie, a to już Rochowi wystarczy. Najwyżej będzie się suszył w samochodzie.

A propos samochodu. Transport roweru:


Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Jak dobrze pójdzie i Bóg Rowerowy da to jutro będzie obleśnie długi ślad GPS i obłędnie dużo zdjęć.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Nowy sezon, nowy start i awaria oczywiście

Zaległa notka, a w zasadzie zestaw notek albowiem weekend był bardzo rowerowy, a nawet lekko awaryjny. Weekend ogólnie bardzo pogodny, słoneczny i ciepły więc nic tylko wsiąść na rower i przejechać się kawałek. Żonka wiozła Stasia, a Roch ogarniał Michalinę tak żeby gdzieś w ferworze walki nie wyjechała drogę albo do rowu. Kierunek bardzo oczywisty, czyli plac zabaw, ale całkiem daleko od domu więc na rowerze można było spokojnie jechać. Na miejscu Michalina zaliczyła OTB, czyli lot przez kierownice, ale wstała otrzepała się i pojechała dalej.

Na miejscu Roch położył rower bo nie ma żadnej stopki, podpórki albo czegokolwiek o co mógłby oprzeć rower. I okazało się, że w tym momencie doszło do awarii, o której dowiedział się później w rozmowie z Wojciechem bo musiał się umówić na odpowietrzanie hamulca, bo to właśnie jest ta awaria. Dziś już Roch miał rower w bagażniku, ale okazało się, że zaspał do pracy, więc wożenie jeszcze roweru zaowocowałoby tym, że Roch do pracy dojechałby grubo po godzinie dziewiątej a więc wyjął rower z bagażnika i zostawił w garażu. Kolejna próba w środę i Roch już ustawił sobie budzik żeby nie zaspać jak ostatnio. I już Roch miał rezygnować z dalszego rowerowania, ale niedziela była taka pogodna, że po basenie Roch poszedł z Żonką pojeździć.

Co prawda działał jeden hamulec, ale prędkość też nie była taka żeby hamować dwoma. Była rekreacja i jeden sprawny hamulec zupełnie wystarczał. Można powiedzieć, że Roch prawie nie czuł zahamowań i był bez hamulców.  Ogólnie dało się pedałować i Roch z Żonką popedałowali ciut. Dzieci zostały z dziadkami i też nieźle się bawiły bo jak wiadomo dziadkowie też nie mają zahamowań w rozpieszczaniu dzieciaków.

We środę Roch jest umówiony z Wojciechem, a jak tylko odbierze rower i pogoda dopisze to pojeździ po Tarnowskich Górach i nawet wcześniej wyjdzie z pracy żeby mieć więcej czasu na pedałowanie. I tak ślady z weekendu poniżej:

I na zakończenie zapowietrzony hamulec:


Roch pozdrawia Czytelników.

czwartek, 30 marca 2017

Kolejne przygotowania do sezonu. Nie swojego oczywiście

Tak to już się złożyło, że Roch może nie jest obdarzony zdolnościami manualnymi, które pozwoliłyby mu naprawić samochód czy inną rzecz, która sprawia problemy. Co prawda coś tam potrafi, ale on sam najlepiej czuje się w roli tego co przy rowerze grzebie. Grzebał od dawna i grzebać potrafi, więc jak tylko usłyszał, że Żonka potrzebuje rower bo chce jeździć ze Stasiem i Miśką to Roch zebrał się w sobie i poszedł do garażu.

Zmienił oponę trenażerową na zwykłą, wyregulował przerzutki i podciągnął hamulce. Później jeszcze sprawdził pozostałe śrubki i przejechał się kawałek żeby sprawdzić jak to wszystko wyszło. I wyszło całkiem obiecująco. Rower działa nie gorzej niż przed "naprawą" i jutro Żonka może spróbować ogarnąć oboje dzieci na rowerze. Przy czym jedno już samo pedałuje, a nawet zjeżdża z górki.

I tak sobie Roch myśli, że chyba pora pokazać jak to się naprawdę jeździ na rowerze, bo przecież po płaskim to z nudów umrzeć można, a jak wiadomo za dawnych czasów – niesłusznie minionych – Roch nie stronił od zjazdów co jest udokumentowane na fotografii. Sucha Góra zawsze Roch pociągała.

Chyba czas najwyższy pokazać na czym polega prawdziwe jeżdżenie na rowerze. W okolicy jest parę górek, ale Roch najchętniej pokazałby Michalinie jak się jeździ po Reptach czy Świerklańcu, a później Seget, Dolomity i Sucha Góra. O ile oczywiście to jeszcze istnieje bo Roch od paru lat nie jeździł w tych rejonach, więc może się chwalić gdzie on nie będzie jeździł, a okaże się, że tam już bliźniaki, czworaki, stacje benzynowe i markety stoją. Jeśli by tak się stało to Roch znienawidziłby cywilizację.

Zaszyłby się gdzieś w lesie, jadł liście i robaki i walczyłby z dymiącymi potworami, tak jak robił to Winnetou w Panu Samochodziku. Tak czy inaczej Roch chce pokazać Michalinie jak można jeździć, a skoro już sama rozkminiła, że z górki też można zjechać to trzeba to pielęgnować i uczyć, że "Rower to jest świat". Tak więc jutro, o ile pogoda pozwoli, będzie kolejna inauguracja rowerowa. Przyjdzie też kreska na Rocha i w końcu wsiądzie na rower i przejedzie się kawałek. A po Świętach (tych wielkanocnych) Roch planuje zrealizować pewien plan, ale o tym będzie jak się uda dogadać szczegóły, żeby nie zapeszyć.

Poniżej rower przygotowany do sezonu:


Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
W ogóle to ostatnio ktoś Rochowi znany wyciągnął ze swojego archiwum zdjęcie. Było nie było łezka się w oku kręci:

środa, 22 marca 2017

Od choroby do alergii. Złej passy ciąg dalszy

Już Roch nie pamięta kiedy coś go nie bolało, nie strzykało i nie wyciekało. Najpierw choroba, czyli gorączka, gorączka i jeszcze raz gorączka. Roch na widok Nurofenu wyglądał mniej więcej tak:


I przyjmował go w dawce 600 mg na raz, co w ciągu dnia dawało nawet i 1800 mg, ale gorączki nie było. W końcu Rochowi wydawało się, że już jest zdrowy. Że już będzie mógł chociaż wstawić rower do garażu. Nawet zmienił telefon żeby "Centralny System Telemetryczny" mógł działać lepiej i wydajniej. Jednak nie było dane Rochowi pojeżdżenie. Po tym jak wyszedł z choroby zaczęła się alergia. Pyli pewnie jakaś brzoza albo inna olcha i Roch kicha, kaszle i ogólnie smarka.

Tak więc Roch siedzi w domu (albo w pracy) i wyciera sobie nos licząc na to, że pogoda w końcu się polepszy o będzie można wyjść na rower choć na chwilę, na sekundkę.

* * * * 

Jeśli zaś o sytuację domową chodzi to jest ona opanowana. Prawie opanowana. Do wyleczenia pozostało ucho Stasia, które dalej jest czerwone i tym samym szczepienie i baseny są zawieszone aż Staś wyjdzie na prostą. Miśka śmiga na rowerze aż miło patrzeć. A jak nie śmiga to sadzi kwiatki w ogródku, albo grzebie w piachu.

Wiosna to dobra pora roku – dzieci mogą w końcu wyjść na dwór w czymś lżejszym niż gruba kurtka, kozaki i szalik. I mogą siedzieć do oporu. A zadowolenie z pory roku widać po apetycie. Dwa obiady to minimum na co stać dzieciory. Więc wszystko idzie w dobrym kierunku, jeszcze tylko Roch się spiguli antyalergicznie i będzie można wrócić do żywych.

Może się uda też wyjść na rower. W końcu.

Roch pozdrawia Czytelników.

poniedziałek, 13 marca 2017

I jest! Pierwsza choroba po długiej przerwie

I jest, a w zasadzie było, bo Roch już całkiem dobrze się czuje. A co było? Była choroba; zapalenie spojówek, zapalenie gardła i gorączka dochodząca do 40°C. I tak Roch rozpoczął marzec. W międzyczasie dołożyło się zapalenie uszu u Michaliny i katar u Stasia, który też odbił się na uchu. Więc Roch przez dwa tygodnie wycierał nosy, dawał (niechętnie) zakraplać sobie oczy i jadł Nurofeny niczym dropsy, czasem zagryzając Apapem. Koniec końców Roch skończył z tygodniowym zwolnieniem i stawiał się na nogi.

Reszta domowników też swoje przeszła łącznie z Żonką, która też oberwała wirusem. Teraz, pisząc tę notkę, Roch jest zdrowy, Staś katarzy mocno, a Miśka ma jeszcze zaczerwienione ucho. Tak więc pierwszy (i oby ostatni) wirus w tym roku odbił się mocno. Ale już wszystko wraca powoli do normy. Dzieci tak nie mogły się doczekać wyjścia na dwór, że tylko gorączka ustąpiła i poszły trochę pojeździć i pobiegać po podwórku bo pogoda zacna jest, a ma być jeszcze zacniejsza. Może w końcu Rochowi się uda wyjść też na rower, który na chwilę obecną stoi w garażu z czujnikami, wiec tylko wsiąść na rower i zacząć monitorować swoje postępy. Oby w tempie większym niż raz na miesiąc. I to jak się uda.

Wracając jednak do przymusowej przerwy; jak już Roch zaczął dochodzić do siebie to też zdarzało mu się wyjść z domu, bo jednak naturalna witamina D jest bardzo przez Rocha pożądana, a i dzieci z Rochem chętnie spędzały czas. Może w końcu Roch zrobi jakąś relację z wypadu rowerowego. Się okaże.

Roch pozdrawia Czytelników.

PS.
Staś też już biega.


sobota, 25 lutego 2017

I jest! Pierwszy rower po długiej przerwie

No i stało się. Roch od tłustego czwartku postanowił, że będzie starał się osiągnąć poziom zen jeśli chodzi o dbanie o siebie i schodzenie z wagi. Zaczął od porannego biegania. Tak. Rano, przed pracą Roch biega z Michasią do przedszkola tylko, ale i tak to wymagająca trenerka.

"Tatuś teraz będę się napędzała" – mówi – "Biegnij za mną!"

I tak Roch przyśpiesza tempa żeby dogonić Michalinę, a ta z górki się napędza i napędza. Na szczęście przedszkole nie jest daleko, ale i tak Panie z Przedszkola dziwią się, że Michasia o tej porze, a jest to okolica 715, już jeździ na rowerze. Z przedszkolem Michasia bardzo się zżyła i chętnie chodzi, a to Rocha cieszy bo ma koleżanki (Michasia, a nie Roch), a i Roch ma cel biegowy.

Swoją drogą Roch nie wyobraża sobie dnia bez odprowadzenia Michasi do przedszkola. Nawet jak wie, że już jest spóźniony i będzie "załamywał czasoprzestrzeń" żeby nie spóźnić się do pracy to i tak idzie lub biegnie z nią do przedszkola. Kiedy już Roch dostanie buziaczka i tulaska to może wracać do domu. Oczywiście biegiem. W jednej ręce rowerek, a w drugiej kask. Później szybki prysznic, tulasek ze Stasiem i można już jechać do pracy.

Wracając do dziś; trasa najpierw dookoła domu i Roch już tracił nadzieję, że pojadą gdzieś dalej, ale Michasia chciała pojechać na konie, a później wrócić "kamienistą drogą". I tak przejechali się kawałek dalej. Jednak Roch planował jeszcze dalszy wypad bo chciał jechać do paczkomatu po paczki, ale Żonka słusznie zauważyła, że Michasia po porannym basenie może nie dać rady dojechać i wrócić.

I tak całkiem niespodziewanie Roch zainaugurował sezon rowerowy 2017. Po zimowym pedałowaniu w miejscu, dla Rocha dziwnym było, że rower może się przemieszczać. I takie zastosowanie roweru jest najlepsze. Rower ma jeździć, a nie być przypięty do jednego miejsca. Choć czasem tak trzeba. Na zakończenie zdjęcie rowerów dwóch:


I oczywiście ślad – taki prawdziwy – GPS. "Centrum telemetryczne" spisuje się doskonale nawet jak Roch przemieszcza się.


PPS.
Żona właśnie testuje swoje czujniki. Chyba jej się podoba, bo strasznie dyszy.