Zacznijmy od tego, że w
piątek Roch miał przejechać:
"PS.
Jak dobrze pójdzie i Bóg Rowerowy da to jutro będzie obleśnie długi ślad GPS i obłędnie dużo zdjęć."
Ale jak to zawsze bywa z obleśnie długiego śladu GPS i obłędnie dużej ilości zdjęć wyszło nic. Może poza tym, że Roch jednak zwolnił się z pracy o godz. 15
00 i pojechał do
Gliwic po łóżko dla Stasia. Ten kilka godzin wcześniej postanowił, że wyjdzie z łóżka górą i tak się mocował, że w końcu mu się to udało. Tak więc Roch miał rower w bagażniku i perspektywę tego, że niedługo poza rowerem będzie także wiózł łóżko.
A skoro już Roch przy rowerze jest to ten został naprawiony idealnie. W. jak zawsze stanął na wysokości zadania i hamulec działa jak nowy. Zatem Roch mógł wyjść na rower, ale to też nie było możliwe bo akurat jak Roch miał dostępne dwie najpotrzebniejsze rzeczy do jazdy na rowerze, czyli rower i czas to padał deszcz.
Więc Roch nie miał zbytnich wyrzutów, że zamiast jeździć po Reptach, czy Dolomitach jechał do Gliwic po łóżko dla Stasia. Ale wraz z pojawieniem się dzieci zmieniają się też priorytety i łóżko było ważniejsze niż rower choć to rower jechał na łóżku. Tak więc z hucznych zapowiedzi Rocha został tylko doskonale naprawiony rower i łóżko z koparką, w którym teraz śpi Stasiu, ale to nie tak, że Roch odkąd ma sprawny rower nie jeździ. Tak się złożyło, że wyżej wymienione atrybuty jeżdżenia, czyli rower i wolny czas Roch miał w niedzielę. A zatem przejdźmy do niedzieli.
Niedziela
W niedzielę Roch z Żonką i dzieciorami postanowili, że pojadą na rybkę do Złotego Potoku. Zarówno Staś i Michalina są znani z tego, że są fanatykami ryb. Łosoś, dorsz czy pstrąg znikają z talerza w mgnieniu oka. I tak też było w niedzielę, kiedy na rybkę pojechali też dziadkowie. Po zjedzeniu rybek i kurczaka
(Roch jest przeciwieństwem swoich dzieci i ryby tylko w formie paluszków uznaje) Roch i cała reszt poszli jeszcze na spacer. Roch pokazywał kaczki, szyszki i próbował ogarnąć uciekające dzieci. W końcu tak się wymęczyli, że wrócili do domu. W drodze powrotnej jeszcze wjechali na lody i kawę.
I tak kiedy już wrócili do domu dzieci padły, a Roch miał okazję iść na rower, ale trochę się krygował. W końcu jednak Roch dał się namówić, że może pojeździć bezkarnie bo dzieci przecież śpią i nie mają potrzeby tego, żeby Roch z nimi się bawił, zmieniał pampersa czy leciał bo
"siku! siku!". Tak więc wsiadł i pojechał na inaugurację sezonu w
Lasku Aniołowskim, a później przewiózł się jeszcze po Częstochowie.
"Centrum Telemetryczne" działa doskonale, Roch zarejestrował puls, kadencję, a nawet prędkość
(choć ta finalnie została wzięta z GPSu). Tak więc rower przetestowany i działa doskonale, a W. wychuchał tak hamulec, że ten prawie sam hamuje.
Po powrocie do domu zastał dzieci w pełnej gotowości
bojowej zabawowej.
—
"Gdzie byłeś?" – Zapytała Miśka.
—
"Na rower trochę poszedłem" – Odpowiedział Roch.
W Rochu obudziły się pewne wyrzuty sumienia bo przecież Roch mógł jeździć z Michaliną, ale z drugiej strony jak wrócił z roweru to też może się bawić z dzieciorami, bo przecież do wieczora jest jeszcze sporo czasu.
I tak to z hurr-durr zapowiedzi został h*j, ale w niedzielę Roch sobie odbił. Wprawne oko Czytelników pewnie zauważyło, że zmienił się też adres bloga. Tak, promocja była i Roch zmienił adres, w tak zwanym międzyczasie blog
"pojawiał się i znikał" za sprawą aktualizacji DNSów, ale teraz już być powinien na stałe dostępny.
I na zakończenie inauguracyjny ślad GPS:
Roch pozdrawia Czytelników.
PS.
Piątkowy widok zza kierownicy nie zachęcał do jeżdżenia na rowerze: