Awatar Roch Brada

Strava, czyli jak to w końcu z nią jest

Strava, czyli największe zbiorowisko plików GPX na świecie, do którego co sekundę wgrywa się 16 aktywności jest jednym z największych graczy na rynku śledzenia i zapisywania śladów GPS. Rocha przygoda ze Stravą zaczęła się zaraz po tym jak została uruchomiona, choć data założenia ostatniego konta świadczy o czymś innym, ale to miłość z Stravą jest szorstka i bywała bolesna. Jednak od dłuższego czasu Roch zrobił z tego serwisu miejsce do gromadzenia śladów GPS. Poza Stravą jest jeszcze Garmin, ale jest to na tyle hermetyczny ekosystem, że zmiana urządzenia na cokolwiek innego spowoduje spory problem z używaniem Garmin Connecta, a Roch od zawsze zapisywał, rejestrował i śledził swoje ruchy.

Trochę historii, czyli jak boomer zapisywał ślady

Dawno, dawno temu jeszcze przed powszechnym dostępem do urządzeń GPS były zwykłe liczniki; zwykłe, czyli takie których działanie opierało się na wymiennej baterii (najczęściej CR2032), która czasem potrafiła przeżyć licznik, do którego była włożona i zestawu magnesów, które odpowiadały za generowanie impulsów, które trafiały do licznika, a ten na podstawie wprowadzonej średnicy koła – którą też trzeba było zmierzyć – określał prędkość roweru i dystans jaki był przejechany. Roch zaczynał od modelu Sigma BC500, takiego jak na zdjęciu poniżej:

Źródło: Wikimedia

Później były jeszcze Sigmy BC600, BC1200, a w szufladzie ma jeszcze dwie Sigmy 16.16 STS CAD, które zostały z nim po dziś dzień. Jak widać Roch był – i jest dalej – wierny marce Sigma, bo robiła świetne liczniki. To był etap analogowego zapisywania danych – z licznika spisywało się do Excela, a ślad zostawał w głowie. I to były początki rejestrowania śladów. Później Roch dostał swoje pierwsze PDA, czyli MIO P560, które służyło do odpalania AutoMapy z głosem p. Hołowczyca, ale Roch poszedł o krok dalej i zamiast nawigować do zapisywał.

Używał do tego GPSCycleComputer, którego obsługa była wkurzająca, ale robił co miał robić i to się liczyło. Ślady natomiast zapisywał w serwisie CrossingWays, który już nie istnieje, ale można go zobaczyć dzięki Wayback Machine: CrossingWays. Później już, w erze nowożytnej, Roch miał swój pierwszy telefon z Endomondo i wszystko było łatwiejsze, a wraz z kolejnym wersjami Androida rejestrowanie swoich aktywności stawało się jeszcze popularniejsze. Endomondo nieustannie pokazywało ilość spalonych hamburgerów, a Strava powoli czaiła się za rogiem żeby finalnie zdobyć palmę pierwszeństwa w wyścigu po ślady GPS użytkowników. Roch nie potrafił się przełamać do Stravy; z 6 razy kasował konto i tworzył je na nowo, żeby za kilka tygodni skasować je ponownie, ale ostatecznie jakoś się dogadali zaczęli ze sobą współpracować, a Roch dostrzegł w niej możliwość gromadzenia swoich śladów – nie koniecznie pod kątem ich analizy, ale raczej z sentymentu.

I tak pokrótce prezentuje się historia statystyk Rocha, które prowadzone są od długiego czasu, a poniżej można znaleźć ich próbkę:

Kradno! I oszukujo! Czyli Strava podnosi cenę

Krótkie przypomnienie tego co się działo jak tylko Roch zobaczył jak bardzo cena Stravy poszła do góry można przeczytać w notce Jak to ze Stravą jest i pedałem też, ale też nie obyło się bez inby na Facebooku, której Roch dał upust o tutaj:

No i tak jak napisał tak anulował subskrypcję, bo te pieniądze które chciała Strava były dla Rocha zbyt dużym wydatkiem. Jednak nie przestał śledzić informacji o cennikach, które to miały być uzależnione od kraju. Z biegiem czasu okazało się, że faktycznie cena została powiązana z krajem w którym się przebywa i – co ważniejsze – walutą, która w danym kraju obowiązuje. Dla Rocha oznaczało to, że może w końcu przyjdzie płacić mu w złotówkach, a nie w dolarach, ale nie poddawał się i twardo tkwił przy opcji „nie będę korzystał”. Jednak ima bliżej lipca tym Strava zaczęła go kusić -40% ceny, ale w dolarach, co dalej było dla niego niekorzystne, aż wszedł na stronę Updating Subscription Prices, ale uwaga: trzeba to zrobić będąc wylogowanym ze Stravy, a najlepiej z trybu fap-mode (incognito).

Tam pokazała się piękna cena, 149 PLN za rok, co było dla Rocha jutrzenką nadziei, że dalej będzie mógł używać lokalnych legend i segmentów na Garminie. Jednak musiał on czekać aż obecna subskrypcja – w dolarach – mu się skończy i potem kolejny raz musiał kupić Stravę, ale już w złotówkach. I tak właśnie skończyło się to napinanie w Internetach.

Ale po co mu ta Strava?!

No właśnie – przecież Roch używa Garmina, a Garmin ma swojego Connecta, ale Roch zakłada, że nie zawsze będzie używał Garmina, a Connect bez urządzenia jest średnim rozwiązaniem. Strava jest na tyle popularna, że prawie każde urządzenie / aplikacja się z nią synchronizuje, więc dla Rocha Strava jest swego rodzaju punktem zbiorczym, w którym ma wszystkie swoje aktywności i do którego w przyszłości będzie synchronizował inne urządzenia – o ile będzie miał inne urządzenie, bo póki co zakłada, że jednak z Garminem zostanie na dłużej, o ile nie na stałe.

Poza tym płatna wersja Stravy ma dla Rocha dwie zalety, których nie ma w wersji darmowej, a w Connect ta funkcja kuleje. To są – oczywiście – segmenty, czyli kawałki z podjazdami, na których można konkurować z innymi ludźmi. Co prawda Garmin tez ma swoje segmenty, ale nie są tak rozbudowane. Roch kilka dołożył, ale dodanie wszystkich segmentów, którą Rocha ma na Stravie zajęło by sporo czasu. Drugi „ficzer” to „Lokalne Legendy”, czyli miejsca po których Roch najczęściej jeździ. Te dwa bajery powodują to, że jest on skłonny zapłacić parę cebulionów za abonament.

I na koniec

Roch nikogo nie namawia na płacenie (bądź nie płacenie) za Stravę – notka powstała żeby wyjaśnić o co Rochowi chodziło i po co on płaci usługę, z której korzysta w ograniczony sposób. I w sumie tyle. Statystyki i tak prowadzi w sposób starodawny, czyli w Excelu i to sprawia mu najwięcej przyjemności, ale ma też swój centralny punkt, w którym ma wszystkie swoje ślady niekoniecznie zapisane za pomocą zegarka / licznika, ale czasem zapisuje też za pomocą telefonu, a popularność Stravy spowodowała to, że każde urządzenie / aplikacja ma opcję synchronizację z tym serwisem.

Kolejny mem, tym razem (chyba) ostatni.

Więc jak ktoś chce follołować Roch i jego wypady dookoła komina, to może kliknąć tutaj. W każdym razie przez najbliższy rok Roch będzie śmigał po segmentach i będzie lokalną legendą.

Roch pozdrawia Czytelników.


Opublikowano

w

,

przez

Tagi:

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *