Początkowo Roch planował napisać notkę, która miała wprowadzać w to co zdarzy się w przyszłości, Miała ona wyglądać tak:
Ale koniec końców Roch zaspał i przegapił moment, kiedy mógł zrobić taką zajawkę. Tak więc pozostaje mu napisać, że chciał coś takiego zrobić. Ale dlaczego w ogóle miałby coś takiego robić? Otóż od dłuższego czasu planował on z Koyocikiem wspólny wypad. Na początku miała to być Jura, ale okazało się, że Roch może mieć problem z kondycją, a poza tym zachodziła by pewna nierówność w dojeździe.
Roch z racji zamieszkania w Częstochowie miałby na Jurę jakieś 20 minut jazdy samochodem. Koyocikowi zajęłoby to 1.5 godziny i jakieś 180 kilometrów. Więc trzeba było znaleźć jakiś złoty punkt, który dla każdego byłby sprawiedliwy pod względem odległości. I taki punkt znajdował się w Tychach. Według podziału, mapy i kartografii złotym punktem okazały się Paprocany. I z tamtąd wyruszyli na wspólne pedałowanie.
Plan był prosty. Dojechać do Pszczyny tam zatrzymać się na jakiś postój i wrócić do Tychów. Plany prawie pokrzyżowała pogoda, ale ostatecznie chmury się rozeszły i zrobiło się znośnie. Dodatkowo cała droga szła przez las, więc nie było problemu ze słońcem. I tak po niecałej godzinie pedałowania przez las byli już pod Pszczyną. Roch jeszcze zatrzymał się pod Muzeum Zamkowym na szybką focie i można było jechać dalej.
Na miejscu szybki postój, nawodnienie się bezalkoholowym izotonikiem i można było pedałować z powrotem. A droga powrotna była ekspresowa albowiem cały czas było z górki. Poza dwoma fragmentami cały czas Roch pedałował w dół. Na miejscu okazało się, że według GPSa (taką trasę trzeba było zarejestrować) Roch z Koyocikiem przejechali 39 kilometrów. Licznik Rocha pokazał zaś 41 kilometrów. Tak więc średnia wyszła w okolicach 40 kilometrów co jest wynikiem dobrym i godnym pochwalenia. Przynajmniej ze strony Rocha. Koyocik - człowiek gór - raczej nie poczuł tych podjazdów. Roch pokonywał je niemalże na kolanach.
Może w tym roku jeszcze uda się pojechać na jakiś wspólny wypad. Trzeba znaleźć kolejny złoty punkt i można zacząć planować. Ale póki co Roch ma w planach wycieczki rowerowe bo weekend już zaczęty, więc trzeba teraz z dziećmi pojeździć. Kto wie, może w sierpniu Roch znowu przekroczy 100 kilometrów.
Na zakończenie miejsce postoju:
Roch pozdrawia Czytelników.
piątek, 11 sierpnia 2017
Niespodzianka po fakcie
Everyone must choose one of two pains: the pain of discipline or the pain of regret.
środa, 9 sierpnia 2017
Rekordowy lipiec, a może nawet i sierpień
Spokojnie, Roch nie będzie narzekał na pogodę. Będzie on opisywał jak to w lipcu przejechało mu się prawie 130 kilometrów na rowerze. Tak, w jeden miesiąc dokonał tego, czego kiedyś nie mógł zrobić przez cały rok. Roch się rozkręcił, choć do lepszych wyników miesięcznych jeszcze mu dużo brakuje to jednak więcej niż 100 w jeden miesiąc to duży sukces. Wszystko dzięki przejażdżkom rowerowym.
Dla tych co nie wiedzą o czym Roch pisze to szybkie wyjaśnienie: przejażdżki rowerowe to coś jak obiady czwartkowe u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z tym, że odbywają się codziennie a w weekendy nawet dwa razy dziennie. Podczas tych przejażdżek Michalina wymyśla trasy, a Roch z Żonką i Stasiem posłusznie pedałują. Zazwyczaj jest to około 4 kilometrów, ale są takie co mają 6 kilometrów.
Po chorobie i powrocie do pracy Roch ma trochę mniej czasu na pedałowanie, ale może kiedyś się uda pojechać na wieczorną wycieczkę, o ile dzieci wytrzymają. Michalinie tak się spodobało pedałowanie, że powoli zaczyna się przymierzać do Rochowego roweru. I już sięga do kierownicy, ale do pedałów jeszcze nie. Jednak kiedy już dorośnie to Roch ma jej oddać rower, ale musi być różowy i w motylki. Inaczej Michalina nie chce roweru od Rocha. Oczywiście jeszcze obecny rower nie dotarł się porządnie, a ona już wspomina, że chce nowy. Taki z przerzutkami i hamulcami na kierownicy. I jak tak dalej pójdzie to co roku Roch będzie kupował nowy rower bo Miśka strasznie szybko z nich wyrasta. Jednak nic się nie zmarnuje bo Staś wciągnął bakcyla rowerowego i zaczął jeździć na swoim odpychaczu. Sam się domaga jeżdżenia, więc wszystko poszło w dobrym kierunku. A to dzięki Żonce, która zmotywowała Stasia do rowerowania.
I na koniec nowy prezent rowerowy. Tak się złożyło, że Roch niedługo ma urodziny. Kolejna 18-tka przed nim. Dzieciory nie wytrzymały i już dziś wręczyły Rochowi prezent urodzinowy. Same pakowały, same wybierały i same rano wręczyły. Przed tym umówiły się, że obudzą Rocha.
- "Tatę obudzimy" - Powiedziała Michalina do Stasia.
- "Pogilgamy go po nogach" - Dodała.
I tak Roch wstał i dostał prezent. A jaki to prezent? Ano taki śliczny:
Dzwonek w kształcie biedronki. Oczywiście relacja z montażu będzie miała swój finał na blogasku.
Roch pozdrawia Czytelników.
PS.
Uprzedzając lawinę życzeń - jest jeszcze za wcześnie.
Dla tych co nie wiedzą o czym Roch pisze to szybkie wyjaśnienie: przejażdżki rowerowe to coś jak obiady czwartkowe u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego z tym, że odbywają się codziennie a w weekendy nawet dwa razy dziennie. Podczas tych przejażdżek Michalina wymyśla trasy, a Roch z Żonką i Stasiem posłusznie pedałują. Zazwyczaj jest to około 4 kilometrów, ale są takie co mają 6 kilometrów.
Po chorobie i powrocie do pracy Roch ma trochę mniej czasu na pedałowanie, ale może kiedyś się uda pojechać na wieczorną wycieczkę, o ile dzieci wytrzymają. Michalinie tak się spodobało pedałowanie, że powoli zaczyna się przymierzać do Rochowego roweru. I już sięga do kierownicy, ale do pedałów jeszcze nie. Jednak kiedy już dorośnie to Roch ma jej oddać rower, ale musi być różowy i w motylki. Inaczej Michalina nie chce roweru od Rocha. Oczywiście jeszcze obecny rower nie dotarł się porządnie, a ona już wspomina, że chce nowy. Taki z przerzutkami i hamulcami na kierownicy. I jak tak dalej pójdzie to co roku Roch będzie kupował nowy rower bo Miśka strasznie szybko z nich wyrasta. Jednak nic się nie zmarnuje bo Staś wciągnął bakcyla rowerowego i zaczął jeździć na swoim odpychaczu. Sam się domaga jeżdżenia, więc wszystko poszło w dobrym kierunku. A to dzięki Żonce, która zmotywowała Stasia do rowerowania.
I na koniec nowy prezent rowerowy. Tak się złożyło, że Roch niedługo ma urodziny. Kolejna 18-tka przed nim. Dzieciory nie wytrzymały i już dziś wręczyły Rochowi prezent urodzinowy. Same pakowały, same wybierały i same rano wręczyły. Przed tym umówiły się, że obudzą Rocha.
- "Tatę obudzimy" - Powiedziała Michalina do Stasia.
- "Pogilgamy go po nogach" - Dodała.
I tak Roch wstał i dostał prezent. A jaki to prezent? Ano taki śliczny:
Dzwonek w kształcie biedronki. Oczywiście relacja z montażu będzie miała swój finał na blogasku.
Roch pozdrawia Czytelników.
PS.
Uprzedzając lawinę życzeń - jest jeszcze za wcześnie.
Labels:
Michalina,
Oboczności,
Prezent,
Rower,
Staś
Everyone must choose one of two pains: the pain of discipline or the pain of regret.
wtorek, 1 sierpnia 2017
Upalny tydzień z gorączką w tle
Od ostatniej notki minęło nieco czasu. Dla przypomnienia zakończyła się on słowami:
Wszystko zaczęło się w czwartek w nocy, kiedy Roch został wybrany przez chorego Stasia do nocnego noszenia. Kiedy Roch wstał, poczuł, że Staś jest wyjątkowo zimny, a przecież ma mieć gorączkę. Sprawdził on okno i położył Stasia spać. Jako, że Rocha trzepało jak nic poszedł on zmierzyć temperaturę. Wynik zaskoczył wszystkich. Całe 39.5°C. No to na szybko przeciwgorączkowe w dawce jak dla małego konia i pod derkę tfu. koc.
Rano Roch czuł się całkiem źle. Odmówił porannego wstawania argumentując tym, że gorączka go rozłożyła. Kiedy już zwlekł się z łóżka i opisał przebieg nocy to zmierzył temperaturę. Było nieźle, bo tylko 38.9°C. No więc nie ma mowy żeby dojechać do pracy. Trzeba jechać do lekarza. U lekarza Roch usłyszał:
- "Mhm, nooooo, taak.. boli gardło? I gorączka? No angina jak nic, tak, gardło opuchnięte. No antybiotyk trzeba wziąć i osłonowo pan sobie coś kupi. Pracuje pan?"
I tak Roch został w domu na cały tydzień. Później było już całkiem dobrze. Przez 3 - 4 dni gorączka nie schodziła poniżej 38°C, a Nurofeny Roch łykał jak dropsy. Nawet nie patrzył, czy minęło już osiem godzin, czy tylko sześć. W końcu udało się pokonać gorączkę, dzieci też z tego wyszły.
Ciekawostką jest to, że rocznica ślubu upłynęła w bardzo gorącej atmosferze. Rozgrzany Roch starał się nie zasnąć, ale nie bardzo mu szło, w dodatku w okresie chorobowym zrobił się bardzo religijny wzywając a to "o jezu", a to "o boże", kładąc się krzyżem na łóżku i gorejąc niczym ten krzak.
Jednak wszystko już wróciło do normy tak jak i Roch, który jutro wraca do pracy. I w końcu będzie mógł brać udział w popołudniowych wycieczkach rowerowych z dzieciorami. O ile te upały odpuszczą oczywiście.
Roch pozdrawia Czytelników.
Spodenki rowerowe są wyprane. Można myśleć o kolejnym mega wypadzieI tak od tamtego czasu spodenki są dalej wyprane, a mega wypad przekształcił się w mega szpital, czyli wirus zaatakował na całego. Wpierw poległa Miśka, później Staś a na końcu Roch. Każdy z nich miał sporą gorączkę, ale jak wiadomo to Roch odchorował najbardziej.
Wszystko zaczęło się w czwartek w nocy, kiedy Roch został wybrany przez chorego Stasia do nocnego noszenia. Kiedy Roch wstał, poczuł, że Staś jest wyjątkowo zimny, a przecież ma mieć gorączkę. Sprawdził on okno i położył Stasia spać. Jako, że Rocha trzepało jak nic poszedł on zmierzyć temperaturę. Wynik zaskoczył wszystkich. Całe 39.5°C. No to na szybko przeciwgorączkowe w dawce jak dla małego konia i pod derkę tfu. koc.
Rano Roch czuł się całkiem źle. Odmówił porannego wstawania argumentując tym, że gorączka go rozłożyła. Kiedy już zwlekł się z łóżka i opisał przebieg nocy to zmierzył temperaturę. Było nieźle, bo tylko 38.9°C. No więc nie ma mowy żeby dojechać do pracy. Trzeba jechać do lekarza. U lekarza Roch usłyszał:
- "Mhm, nooooo, taak.. boli gardło? I gorączka? No angina jak nic, tak, gardło opuchnięte. No antybiotyk trzeba wziąć i osłonowo pan sobie coś kupi. Pracuje pan?"
I tak Roch został w domu na cały tydzień. Później było już całkiem dobrze. Przez 3 - 4 dni gorączka nie schodziła poniżej 38°C, a Nurofeny Roch łykał jak dropsy. Nawet nie patrzył, czy minęło już osiem godzin, czy tylko sześć. W końcu udało się pokonać gorączkę, dzieci też z tego wyszły.
Ciekawostką jest to, że rocznica ślubu upłynęła w bardzo gorącej atmosferze. Rozgrzany Roch starał się nie zasnąć, ale nie bardzo mu szło, w dodatku w okresie chorobowym zrobił się bardzo religijny wzywając a to "o jezu", a to "o boże", kładąc się krzyżem na łóżku i gorejąc niczym ten krzak.
Jednak wszystko już wróciło do normy tak jak i Roch, który jutro wraca do pracy. I w końcu będzie mógł brać udział w popołudniowych wycieczkach rowerowych z dzieciorami. O ile te upały odpuszczą oczywiście.
Roch pozdrawia Czytelników.
Labels:
choroba,
Michasia,
Oboczności,
Staś
Everyone must choose one of two pains: the pain of discipline or the pain of regret.
Subskrybuj:
Posty (Atom)